Kontrola społeczeństwa. Bezpieczeństwo.

Pomimo gwałtownego rozwoju gospodarczego Chiny pozostają państwem z jednopartyjnym systemem politycznym. Kontrolując gazety, czasopisma, media i Internet, Partia Komunistyczna wciąż zatrzymuje obywateli, których poglądy mogą podważyć zapisane w konstytucji wartości. Departament ds. Mediów (dawny Wydział Propagandy) codziennie rozsyła dyrektywy, wskazujące dziennikarzom, jak powinny być opisane aktualne „wiadomości”. Internet jest doskonałym narzędziem do śledzenia dysydentów, którzy za nieprawomyślną działalność polityczną karani są degradacją, wyrzuceniem z pracy oraz więzieniem. Za próby opisu takiego stanu w mediach zagraniczni korespondenci są zastraszani, a dziennikarze chińscy więzieni. Według szacunku organizacji Reporterzy bez Granic, pod względem wolności prasy Chiny zajmują 163 pozycję na 169 państw objętych monitorowaniem.

Jednocześnie chińscy obywatele nie mają łatwego dostępu do informacji pochodzących z zagranicy. Większość globalnych serwisów informacyjnych i portali społecznościowych jest zablokowana: Google, Facebook, Twitter, WhatsApp itp. Chińczycy korzystają z rodzimych, kontrolowanych przez władze, portali - do codziennego życia wystarcza im to. Ale o wielu sprawach, które dzieją się w ich kraju, nie są w stanie się dowiedzieć. A o tym co się dzieje w świecie, wiedzą tylko tyle, ile im pozwoli partia. Taka cenzura jest istotnym problemem dla obcokrajowców w Chinach, bo ci wiedzą co tracą. Nawet mapy Google w Chinach oszukują. Przez wiele lat aktualne mapy internetowe obszaru Państwa Środka w ogóle nie były dostępne - nie wyrażały na to zgody władze ChRL. Obecnie mapy działają, ale ze względów bezpieczeństwa są przesunięte o około kilkaset metrów (nawet do 1,5km) względem rzeczywistości. Przekonałem się o tym boleśnie, rejestrując w smartfonie nasze trasy - na widoku zdjęcia satelitarnego jest OK, ale po przełączeniu na mapę jest duże przesunięcie.

Niedawno Chiny rozpoczęły wdrażanie Systemu Zaufania Społecznego - rejestrowanie każdej działalności obywateli, m.in. w oparciu o wszechobecny monitoring i inwigilację, i na tej podstawie ocenianie ich społecznej wartości. (Państwo gromadzi też odciski palców i inne dane biometryczne na temat swoich obywateli, nie wyłączając nawet kodów DNA.) Mieszkańcy objęci tym systemem otrzymują punkty dodatnie np. za działalność prospołeczną - wolontariat czy krwiodawstwo. Punkty takie przyznawane są również za donosy na innych obywateli. Mogą też otrzymać punkty ujemne za łamanie przepisów ruchu drogowego, palenie na ulicy, niesortowanie śmieci, czy wyprowadzanie psów bez smyczy. Prawie cała przestrzeń publiczna jest objęta monitoringiem setek milionów kamer, w większości o wysokiej rozdzielczości, a automatyczne systemy rozpoznawania twarzy bez problemu potrafią zidentyfikować obywatela. (Tylko dla nas wszyscy Chińczycy wyglądają tak samo :-) Technologia ta opiera się na sztucznej inteligencji i jest naprawdę dobrze rozwinięta - jedynie USA mają lepszą technologię, ale Chińczycy są o wiele bardziej zaawansowani w praktycznym jej wykorzystaniu. Pozwala to nie tylko na identyfikację pojedynczej osoby widzianej w kadrze, ale jednocześnie kilkudziesięciu osób. Nie dość, że namierzona w ten sposób osoba automatycznie dostanie mandat, to jeszcze wzbogaci się o punkty ujemne. Na podstawie tych punktów obywatele dzieleni są na cztery podstawowe klasy „przydatności” i jeśli chcą korzystać określonych z praw obywatelskich, muszą znaleźć się w odpowiedniej kategorii. Ci najlepsi, z etykietką wzorowego obywatela ChRL, nie mają problemów z nabyciem dóbr konsumpcyjnych, otrzymaniem kredytu, znalezieniem dobrej pracy. Mieszkaniec z niską punktacją w systemie nie kupi lepszego samochodu, nieruchomości, czy nie wyśle dzieci do lepszych szkół. „Najgorsi” obywatele nie dostaną np. paszportu albo kredytu. Punkty mają bowiem wpływ na zdolność kredytową, a większość obywateli migrujących ze wsi do miast kupuje na kredyt. Wszystko to nie byłoby możliwe, bez współpracy władz z lokalnym biznesem. Grupa Alibaba, to właściciel nie tylko znanego u nas Aliexpress, ale też platformy płatności AliPay. Przy jej użyciu realizowanych jest 90% zakupów w internecie i wielka część (nawet 80%) w tradycyjnych sklepach (płacenie „komórką” jest powszechne). Przy tej okazji gromadzone są olbrzymie ilości danych o aktywności obywateli - nie tylko co kupują, ale np. gdzie i kiedy byli. Czyli inwigilacja na własne życzenie - ludzie dobrowolnie wybierają taki wygodny system płatności. System Zaufania Społecznego jest jeszcze rozwijany, obejmuje część społeczeństwa, ale w ciągu 2-3 lat ma objąć wszystkich. A co najciekawsze - większość Chińczyków popiera ten system wierząc, że wszystko to jest po to, aby wyrobić nawyki bycia dobrym obywatelem i zbudować lepsze społeczeństwo. Zgodnie z filozofią konfucjańską, wpajaną im od stuleci, człowiek jako jednostka, jego dobro, ustępuje zawsze dobru społeczeństwa w którym żyje. Nigdy nie mieli takiej wolności obywatelskiej jak na Zachodzie, a większość nawet nie wyobraża sobie, że są kraje, w których jest ona powszechna. A ci, którzy znają te zachodnie relia, wcale do nich nie dążą, nie uważając ich za lepsze.

Ale trzeba uczciwie przyznać, że są też dobre strony masowej inwigilacji - Chiny to bezpieczny kraj, o wiele bezpieczniejszy niż np. Europa, a zwłaszcza jej zachodnia część. Setki, tysiące kamer odstraszają potencjalnych przestępców i jedynym zagrożeniem mogą być kieszonkowcy, zwłaszcza w miejscach gdzie (jeszcze) nie ma kamer. Mogłem o tym przekonać się na własne oczy, podczas samotnego spaceru po Xi'an, późnym wieczorem. Gdy ujrzałem dzieci w wieku szkolnym, chodzące samotnie lub w kilkuosobowych grupkach, ze smartfonami na wierzchu, to wiedziałem, że rzeczywiście jest bezpiecznie. Wielokrotnie też w ciągu dnia widzieliśmy liczne, często wieloosobowe patrole policji. Albo policjantów kierujących ruchem, tam gdzie byli zbędni, bo były światła, a ruch niewielki. Taki często pojawiający się w zasięgu wzroku policjant, nie tylko odstrasza potencjalnych „złych” obywateli, ale dodatkowo zwiększa poczucie bezpieczeństwa u tych „dobrych”. Myślę, że podobnie było u nas w czasie PRL-u, kiedy władza bardzo kontrolowała codzienne życie - czuliśmy się na ulicach bezpieczniej niż obecnie. Ale za takie bezpieczeństwo płaci się ceną wolności obywatelskiej.

wstecz dalej