Dzień 6: Okolice Luoyang - Longmen i Shaolin

Śniadanie z widokami
Bufet „na okrąglo” - wokół całego budynku

Restauracja na 25 piętrze znajduje się w pierścieniu, otaczającym wokół cały budynek. Obchodząc ją dookoła, praktycznie na całej długości był bufet, z różnorodnymi potrawami. Tak wielkiego wyboru na śniadanie jeszcze nie mieliśmy (i nie będziemy mieć). A do tego prawie wszystkie stoliki były przy oknach, z bardzo ładnym, panoramicznym widok na całe miasto - aż nie chciało nam się wracać do pokoju. Po pobycie w tym hotelu, i poprzednio w Xi'an, teraz widzimy, że nocleg w stolicy był najsłabszy podczas całej wycieczki. Ale nie ma co narzekać - generalnie standard wszystkich hoteli na tej objazdówce był o wiele wyższy niż np. w Bawarii czy we Włoszech. W końcu to były hotele **** (poza jednym). Jedyna rzecz, do której można by się przyczepić, to znaczne zużycie, widoczne zwłaszcza w łazienkach - wszystkim hotelom przydałoby się odświeżenie pokoi i łazienek.

Piwoniowy jadeit
Tłumnie zwiedzamy Groty Longmen
Piwoniowy Jadeit
Tłumnie zwiedzamy Groty Longmen

Longmen Shiku - Groty Dziesięciu Tysięcy Buddów

Choć Chiny są obecnie państwem ateistycznym (oficjalnie), to spora grupa mieszkańców jest wyznawcami jednej z trzech głównych religii: buddyzmu, taoizmu lub konfucjanizmu. Najwięcej świątyń mają buddyści. Czczą w nich posągi Buddy, indyjskiego księcia, którego nauki stały się podstawą tej religii, występującego pod różnymi postaciami, z różnymi przydomkami. Przeważnie w takiej świątyni buddyjskiej jest kilka, kilkanaście posągów, różnej wielkości. Taka świątynia to nie jest pojdynczy budynek. Przeważnie jest to kompleks wielu budynków, rozmieszczonych na terenie jakiegoś parku. Ale bywają też świątynie bardzo nietypowe - do takich należą Groty Dziesięciu Tysięcy Buddów, zwane czasem Jaskiniami Smoczych Wrót. 12 kilometrów od centrum Luoyang, nad brzegiem rzeki Yi He, dopływu Luo He, który z kolei jest dopływem Huang He - Rzeki Żółtej, w wapiennych skałach wykuto setki jaskiń, grot i nisz (na długości 1km). Umieszczono w nich tysiące wizerunków Buddy - w przeważającej większości są to małe płaskorzeźby, kilkucentymetrowej wielkości (najmniejsze mają 2,5cm). Czasem są większe - mają po kilkadziesiąt i więcej centymetrów. Jest też jeden olbrzymi posąg Buddy - o wysokości 17m, otoczony niewiele mniejszymi posągami jego uczniów.

Największy posąg Buddy w świątyni Fengxian
Jedna z grot - na lewej ścianie tysiące małych Buddów

Prace rzeźbiarskie w jaskiniach Longmen zaczęły się w 494 roku, gdy cesarz Xiaowen z Północnej dynastii Wei przeniósł stolicę państwa do miasta Luoyang. Miękki wapień pozwalał na bardzo szczegółowe ukształtowanie postaci. Ale ma też wadę - jest skałą mało odporną na wodę, więc wiele z tych precyzyjnie wyrzeźbionych postaci utraciło przez ponad 1000 lat swoje ostre, wyraźne rysy. Ale ich ilość robi wrażenie, zwłaszcza że mimo nazwy, posążków jest znacznie więcej niż 10 tysięcy - z ostatnich obliczeń wynika, że jest ich równo 142.289. Rzeźbione były przez setki lat - ostatnie wizerunki powstały w X wieku. Dla historyków największe znaczenie mają inskrypcje, niektóre datowane, towarzyszące wyobrażeniom Buddów i bodhisattwów (jego naśladowców). Wynika z nich, że najbardziej aktywne okresy twórczości w grotach to lata 500–530 i 650–710. Wiąże się to z różnymi aktywnościami propagatorów buddyzmu. Dla przypomnienia - około 650 r. tłumacz i podróżnik Xuanzang przywiózł do Xi'an 520 skrzyń zawierających setki buddyjskich ksiąg, zaczął je tłumaczyć i propagować buddyzm. W kolejnych latach kontynuowali to jego uczniowie. Z ilości przedstawień danego wyobrażenia Buddy można też zorientować się, który z nich cieszył się największą popularnością. W 2000 roku jaskinie w Longmen wpisano na listę światowego dziedzictwa UNESCO.

Groty Longmen widziane z drugiego brzegu rzeki Yi He
Uczniowe Buddy (z lewej) i dwaj z Czterech Niebieskich Królów
Groty Longmen widziane z drugiego brzegu rzeki Yi He
Uczniowe Buddy (z lewej) i dwaj z Czterech Niebieskich Królów

Do wielkiego parkingu w Longmen dotarliśmy autokarem, a dalej ok. 3km jechaliśmy wózkami elektrycznymi (duże „melexy”). Przejeżdżając mostem przez rzekę, przez chwilę widzieliśmy z daleka groty. Dalej wędrowaliśmy pieszo, wzdłuż brzegu, czasem wchodząc wyżej, schodami i betonowymi pomostami zaglądając do grot i jaskiń. Było bardzo tłoczno - może dlatego, że to była niedziela i skończył się „ulgowy”, jeśli chodzi o frekwencję chińskich turystów, tydzień. Nie było łatwo dopchać się do barierek przy kolejnych interesujących jaskiniach, ale już nauczyliśmy się od Chińczyków, że trzeba to robić aktywnie, a nie tylko czekać aż zwolni się miejsce. Podobnie przy ciekawym kamieniu - Piwoniowym Głazie, zwanym też Piwoniowym Jadeitem. To wysoki na ok. 1,5 metra głaz z jadeitu lub nefrytu (często te skały są mylone, bo wyglądają identycznie) z wykwitami przypominającymi kielichy kwiatów. A że Luoyang to światowa stolica piwonii, więc mieszkańcy twierdzą, że to właśnie te kwiaty widać na kamieniu. Może i tak. Największą atrakcją grot jest najokazalsza z nich, szeroka na 36m, a długa na 41m, zawierają 9 wielkich figur. Największa z nich to 17-metrowej wysokości posąg siedzącego na lotosowym tronie Buddy (samo ucho ma 2m wysokości!), któremu towarzyszą czterej jego uczniowie (postacie stojące) oraz kawałek dalej inne, duże posągi: Czterech Niebiańskich Królów - strażników stron świata. Grota ta powstała dopiero za panowania dynastii Tang i określana jest także jako świątynia Fengxian. Tu też widoczna jest kruchość wapienia - Budda utracił dolną połowę. Cały kompleks grot, a w szczególności ta największa, najlepiej prezentują się z drugiego brzegu rzeki, dokąd doszliśmy mostem. (Pod warunkiem posiadania dobrego wzroku.) Po prawie 2-kilometrowym spacerze, do parkingu wróciliśmy wózkiem elektrycznym.

Klasztor Shaolin

Akademia Treningowa Sztuk Walki Shaolin
Akademia Treningowa Sztuk Walki Shaolin

W tym samym czasie (koniec Vw.), w którym powstały Groty Longmen, utworzony został, także z rozkazu cesarza Xiaowena, Klasztor Shaolin. Miał tu nauczać buddyzmu przybyły z Indii misjonarz. W VI wieku przybył z Indii kolejny misjonarz, królewski syn, Bodhidharma (zwany w Chinach Damo) ale nie został przyjęty przez mnichów. Osiadł więc w jednej z jaskiń znajdujących się niedaleko klasztoru (grota ta istnieje do dziś i jest jedną z atrakcji turystycznych) i tam przez dziewięć lat siedział twarzą do ściany, medytując. Różne legendy opisują co działo się podczas tych medytacji. Jedna z nich np. mówi, że tak długo siedział, że na skale pozostał jego cień. Na podstawie tych medytacji napisał później swoje dzieło „Nauczanie zen”. Mnisi z Shaolin, widząc jak medytuje, nabrali do niego wielkiego szacunku i pozwolili mu w końcu przekroczyć bramę klasztoru. Bodhidharma dostrzegł, że mnisi są senni i postanowił wprowadzić jakieś ćwiczenia ruchowe, żeby ich nieco ożywić. Później ćwiczenia zostały rozwinięte i stały się podwaliną dzisiejszego wushu (kung-fu). Ponoć nieocenione w formowaniu tych ćwiczeń było doświadczenie, jakie Bodhidharma zdobył podczas swych wędrówek, gdy napotykał rzezimieszków i dzikie zwierzęta, którym musiał sam stawić czoła – wymyślił różne style walki np.: węża, małpy czy pijanego wojownika. Umiejętności te już wkrótce przydały im się - według przekazów w 610r. mieli obronić klasztor przed napadem bandytów. W 621 roku mieli wziąć udział w bitwie przeciwko, generałowi upadłej wówczas dynastii Sui, który próbował zasiąść na tronie. Przyczynili się do wygranej przyszłego cesarza dynastii Tang, za co miał on w podziękowaniu obdarzyć klasztor licznymi przywilejami. Bodhidharma uznawany jest za twórcę i pierwszego patriarchę buddyzmu chan (zen), który później w Chinach został silnie przekształcony i powiązany z  filozofią taoistyczną.

Klasztor Shaolin - z tyłu widać fragment Wieży Dzwonu
Pokazy zręczności młodych adeptów sztuk walki

W późnym okresie dynastii Ming mnisi z Shaolin formowali zbrojne oddziały najemne, służące generałom Cesarstwa. Podobno jeden taki mnich-wojownik wart był stu zwykłych żołnierzy. Choć formowanie takich oddziałów było powszechne także w innych klasztorach, a przede wszystkim w świeckich ośrodkach wiejskich, to właśnie klasztor Shaolin obrósł legendą znakomitych żołnierzy i miejsca, w jakim chińskie sztuki walki (wushu, kung-fu) dopracowano do perfekcji, a nawet w nim je stworzono. W czasach nowożytnych klasztor był dwukrotnie niszczony, w pierwszej i drugiej połowie XX wieku, a kolejny raz w czasie rewolucji kulturalnej Mao Zedonga. W ChRL mnisi byli represjonowani, a  tym bardziej sztuki walki, jako „feudalne” narzędzie „kontrrewolucjonistów”. Pod koniec XXw. sztuki walki poddane zostały kontroli partii i jako gimnastyka wyczynowa (czyli wushu) stały się narzędziem promowania państwa. W latach '80 XX, dzięki legendzie o roli klasztoru dla chińskich sztuk walki i na fali ich popularności w popkulturze, władze ChRL zdecydowały sie na odrestaurowanie i ponowne uruchomienie klasztoru, jako centrum promocji kulturowej i turystycznej. W roku 2010 klasztor i znajdujące się w jego pobliżu pagody/stupy (oraz inne zabytki w okolicy) zostały wpisane na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO, głównie za sprawą cennych fresków z klasztoru.

Obecnie oprócz samego klasztoru znajduje się tu słynna Akademia Treningowa Sztuk Walki, w której uczą się również obcokrajowcy. Rocznie klasztor odwiedza ponad milion turystów, z których wielu jest zainteresowanych pobieraniem nauk chińskich sztuk walki. W okolicy powstało wiele innych szkół, podszywających się pod nazwę Shaolin, z internatami i czasem z częściową realizacją programu szkoły podstawowej, stanowiąc istotne źródło dochodu dla regionu. Absolwenci takich szkół znajdują następnie zatrudnienie jako instruktorzy sztuk walki, żołnierze jednostek specjalnych, ochroniarze, sportowcy, bądź pracownicy przemysłu filmowego. Według poważanego sinologa, autora książki „Chiny bez makijażu” - Marcina Jacoby, który swoją przygodę z Chinami rozpoczął właśnie od trenowania kung-fu (ponad 8 lat, głównie na Tajwanie), tradycjne kung-fu jako sztuka prawdziwej walki, mająca na celu skrzywdzenie przeciwnika obecnie zanika. Mistrzowie dawnych stylów nie znajdują już wielu naśladowców, więc style te zamierają, bo tylko przez trening, bezpośredni kontakt, mogą być rozpowszechniane (żadne opisy, nawet najlepsze, tu nie wystarczą). A to co obecnie się trenuje w Chinach to głownie wushu - czyli „sztuki walki” - rodzaj dyscypliny sportowej, ćwiczeń ciała (gimnastyka wyczynowa), które powstały powstały po 1980 r. kiedy władze Chin w taki sposób pozwoliły na odrodzenie się kung-fu. I tylko w nielicznych miejscach nadal uprawia się tradycyjne kung-fu - między innymi w klasztorze Shaolin (choć w przyległych szkołach już niekoniecznie). A jaka to różnica? Kung-fu było nie tylko efektowne, ale i skuteczne (w prawdziwej walce), a wushu jest tylko efektowne, ale mało efektywne. Podobnie jak judo zastopiło ju-jitsu - przez wyeliminowanie technik niebezpiecznych dla zdrowia ćwiczących.

Niebiańscy Królowie
Ślady od palców wyżłobione przez mnichów trenujących ciosy

Do klasztoru dotarliśmy po półtorej godzinie jazdy z Luoyang. Kierowca jechał skrótem, wąską drogą po górę, zyskując podobno w ten sposób godzinę jazdy. Sam obiekt usytuowany jest 13 km na północny zachód od miasteczka Dengfeng, w  górach Song (Park Narodowy). Najwyższy szczyt w pobliżu - Shaoshi - ma 1512m wysokości. Od tej góry pochodzi nazwa klasztoru: Shaolin Si - „Świątynia w lasach Shaoshi”, tłumaczona czasem jako „Świątynia młodego lasu”. Ponieważ zbliżała się godzina pokazu (14:00) zaczęliśmy naszą wizytę w  od centrum szkoleniowego adeptów kung-fu. W sali ćwiczeń na parterze nie było już prawie miejsc, więc za wcześniejszą radą przewodniczki, od razu poszliśmy na piętro, zajmując miejsca w pierwszym rzędzie. Po chwili i tam widownia zaczęła się zapełniać. Pokaz mnie osobiście trochę rozczarował – liczyłem na to, że będą to pokazy walk w wykonaniu mnichów, którzy już są w tym biegli. Tymczasem były to raczej prezentacje gibkości, elastyczności i wytrzymałości ciała, w wykonaniu młodych adeptów szkoły, po zaledwie kilku latach nauki. Było to więc pewnie bardziej wushu niż kung-fu. Ale chińska publiczność była zachwycona, zwłaszcza kiedy z widowni zaproszono dwie dziewczyny, które usiłowały naśladować ruchy uczniów. Jednej z nich nawet się to udawało, ale drugiej już nie za bardzo. Wychodząc z centrum szkoleniowego mogliśmy zobaczyć z bliska tradycyjny bęben i dzwon – zawieszone w osobnych wieżach po obu stronach szerokich schodów wejściowych.

Posa Buddy w Klasztorze Shaolin
Rozpoczyna się procesja

Niecałe pół godziny zajął nam spacer do samego klasztoru, urozmaicony opowieściami naszej przewodniczki – po raz kolejny przekonaliśmy się, że dziewczyna ma niezłą pamięć i dużą wiedzę – naprawdę była przygotowana do oprowadzania po każdym miejscu. Wejście do klasztoru znajduje się od południowej strony, poprzez budynek nazywany Górskimi Wrotami. Prowadzi z niego, usytuowana centralnie droga, do Domu Niebiańskich Królów, ze stojącymi wzdłuż muru stelami (zwykle są fundowane jako podziękowanie za coś). Królowie ci są odpowiedzialni za pomoc w potrzebie, błogosławieństwo i ocenę ludzkich zachowań. Dopiero za tym budynkiem wchodzi się na teren samego klasztoru Shaolin. W pniu starego drzewa przy wejściu, widać było liczne otwory – podobno wyżłobione palcami przez trenujących ciosy mnichów. Szybko wyjaśniły się powody, dla których dziedziniec ozdobiony był kolorowymi, pasiastymi chorągiewkami, powiewającymi na wietrze. Trafiliśmy na uroczystość związaną z przyjęciem nowych członków do klasztoru. Po chwili obok nas przemaszerowała kolorowa procesja wszystkich mnichów klasztoru, być może wśród nich był sam przeor. A my jadąc tu zastanawialiśmy się, czy zobaczymy choć kilku mnichów słynnego klasztoru?

Największe w Chinach skupisko „stup” czyli grobowców - „las pagód”
Po lewej zagłębienie w posadzce, z tyłu fragment słynnych fresków

Na klasztor składa się wiele budynków, nie do wszystkich można było zaglądać, o wejściu już nawet nie mówiąc. W każdym z nich stał posąg (lub kilka) Buddy oraz najważniejszych mnichów klasztoru – m. in. Bodhidharmy. Najwyższe z budowli to – jakże by inaczej – wieże bębna i dzwonu. Madzia tradycyjnie już zapaliła kadzidełko przed jednym z pawilonów, w sobie tylko znanej intencji. W innym, dużym pawilonie, z cennymi freskami, za sprawą których świątynia została wpisana na listę UNESCO, przedstawiającymi walczących mnichów, interesująca jest kamienna posadzka. Ćwiczący na niej mnisi, wytupali zagłębienia głębokie na 20cm. Opuszczając teren klasztoru raz jeszcze natknęliśmy się na ubranych na żółto mnichów – najwyraźniej powracających z uroczystości. Tuż za świątynią znajduje się „las pagód” (do 15 m wysokości) – również wpisany na listę UNESCO. To podobno największe w Chinach skupisko „stup” czyli grobowców, miejsce spoczynku najbardziej zasłużonych dla klasztoru. Najnowsza, pochodząca sprzed kilkunastu lat „stupa”, to grób poprzedniego przeora klasztoru Shaolin. Po zdobiących ją płaskorzeźbach widać, że mnisi idą z duchem czasu – samolot, szybki pociąg, kamera video itp. charakteryzują epokę, w której żył zmarły.

Węzeł drogowy, widoczny z okien naszego hotelu; i móstwo zieleni
Zhengzhou

Zmęczeni dość długim spacerem (pod górkę), z przyjemnością zjechaliśmy do parkingu elektrycznymi wózkami. Czekała nas jeszcze dalsza, prawie 2-godzinna podróż autokarem do Zhengzhou [dżengdżou], stolicy prowincji Henan. Niby to tylko 80km, ale drogi nie były najlepsze i dość zatłoczone. W odróżnieniu od Luoyang, który był małym miastem (2 mln), stolica prowincji zalicza się do średnich - ponad 10 mln mieszkańców. Dla nas to było ogromne miasto, z wieloma osiedlami wysokich 30-piętrowych bloków mieszkalnych, podobnej wielkości biurowcami, szerokimi arteriami i mnóstwem zieleni. Węzeł drogowy, widoczny z okien naszego hotelu był po prostu ogromny. Wiele się tu buduje - nowych osiedli i fabryk - to typowy ośrodek przemysłowy. Jednak poza pobliskim klasztorem Shaolin, Zhengzhou ma jeszcze mniej do zaoferowania turystom niż Luoyang – to głównie miejsce postoju na trasie podróży.

wstecz dalej