To już nasz ostatni dzień w Państwie Środka. Opuszczaliśmy hotel dość późno - około 11:00! Z jednej strony to dobrze - był czas, żeby się wyspać przed męczącą podróżą powrotną i spakować od zera walizki. Dotychczas, jak to na objazdówce, wyjmowaliśmy z nich tylko to co niezbędne danego dnia i upychaliśmy zużyte rzeczy. Zrobił się w środku niezły bałagan, więc była okazja, żeby je na spokojnie przepakować, tak żeby były równomiernie wyważone i łatwo się toczyły. A z drugiej strony można by 3-4 godziny spędzić na dodatkowym zwiedzaniu Szanghaju - np. Ogród Botaniczny (podobno największy w Chinach) czy świątynię Longhua Si (z 1700-letnią, 40-metrową pagodą). Albo Ogród Yuyuan, który poprzedniego dnia zastaliśmy zamknięty. Taki luźny program tego dnia wynika zapewne z faktu, że w poprzednim sezonie turyści jechali do Pekinu pociągiem - musieli więc opuszczać miasto wczesnym popołudniem a nie wieczorem. Mimo późnego wyjazdu z hotelu na śniadanie i tak trzeba było iść wcześnie, bo poprzedniego dnia zaobserwowaliśmy, że choć dań jest spory wybór, to nie są uzupełniane i dla późnych gości niewiele pozostaje. To był jedyny minus hotelu Hai Yan.
Muzeum Szanghaju
Muzeum Szanghajskie uważane jest za jedno z najważniejszych chińskich muzeów (być może dlatego w programie wycieczki mylnie nazwano je Muzeum Narodowym). Założone zostało w 1952 roku przy ulicy Nankijskiej, a w 1996 roku przeniesione do aktualnej siedziby. Przed muzeum stoją wielkie (2-3 metrowe) posągi tych stworów, które wcześniej widywaliśmy na krawędziach dachów cesarskich budowli - tym razem można je było zobaczyć dokładnie. Trzypiętrowy nowoczesny budynek mieści ponoć 120 tys. eksponatów. Zawiera 11 galerii tematycznych i kilka wystaw czasowych. Pilotka opisała nam w skrócie co gdzie się znajduje, więc uznaliśmy, że zaczniemy zwiedzanie od ostatnich pięter, gdzie były najbardziej interesujące nas ekspozycje, bo w 1,5h wszystkiego dokładnie nie damy rady zobaczyć.
Rzeczywiście były tu chyba najciekawsze wystawy. Najpierw zwiedziliśmy tę poświęconą chińskim pieniądzom. Najstarsze „monety” pochodzące z V-III w. p.n.e. swoimi dziwnymi kształtami w ogóle nie przypominają współczesnych. A co ciekawe stosowane były w takiej postaci przez setki lat - aż do dynastii Tang (618-907). Na przełomie poprzedniej i naszej ery, w czasach dynastii Qin (221-206 p.n.e.) i Han (206 p.n.e – 220 n.e.), pojawiły sę monety przypominające klucze do zamków typu Yeti/Yale oraz typowe: okrągłe z kwadratowym otworem pośrodku. Takie były w użyciu przez blisko 2 tys. lat - aż do dynastii Qing (1644–1911). Generalnie były to monety odlewane (nie bite!) ze stopów miedzi, ale zdarzały się też złote. W czasach Mingów dodatkowo zaczęto używać banknotów oraz srebrnych sztabek, ale nie bito z tego metalu typowych monet. Charakterystyczne srebrne taele (sztabki w kształcie kołyski) pojawiły się w Chinach po wojnach opiumowych (połowa XIX w.) - narzucone przez Anglików (pierwsze taele były odlewane właśnie w Szanghaju). Ponieważ jeden tael to 37,3g czystego kruszcu, w obiegu były też większe sztabki, zawierające jego wielokrotność (np. 50, jak na zdjęciu powyżej). Pod koniec wieku XIX w. zaczęto już bić typowe monety ze srebra (yuany), choć w użyciu były też nadal miedziaki. Ekspozycja oprócz samych monet i banknotów pokazywała również narzędzia do ich wytwarzania: matryce banknotów czy formy do odlewu monet. Kolejna duża wystawa na najwyższym piętrze poświęcona była jadeitowi i wyrobom z niego wytwarzanym. Odcienie tego minerału oscylują wokół jasnozielonego, czasem białego - na tym polu nie było wielkiej różnorodności. Za to formy i kształty wyrzeźbionych z niego ozdób były bardzo różne, często wręcz zaskakujące - jak można tak drobne detale wykonać w dość twardym kamieniu, a potem to jeszcze ładnie wypolerować. Ostatnia na tym piętrze wystawa przedstawiała stroje i maski z Tybetu - można tu zobaczyć inne oblicze Chin (o ile akceptuje się chińską okupację tej krainy).
Piętro niżej jest ciekawa ekspozycja mebli pochodzących z różnych dynastii, w większości misternie zdobionych, czasem pokrytych laką. Oprócz typowych użytkowych mebli (stołów, szaf, krzeseł) były też wyłącznie ozdobne - takie drewniane ścianki, często z wpasowanymi obrazami - prawdziwe dzieła sztuki. Co ciekawe takie ścianki są nadal popularne w chińskich domach - widzieliśmy podobne w sklepie ze współczesnymi meblami. Wystawa kaligrafii pozwoliła na zapoznanie się z ewolucją chińskiego pisma - od najstarszych form, do tych prawie współczesnych. W większości były to długie, poziome, papierowe zwoje, nawinięte na drewniany pręt, zapisywane z góry do dołu. W odróżnieniu od kaligrafii europejskiej, chińska kaligrafia nie była wyłącznie sztuką dekoracyjną i sposobem pięknego pisania, ale miała status samodzielnej sztuki, a dzieła kaligraficzne były wysoko cenione, oprawiane jak obrazy i kolekcjonowane. Rozwinęła się w pełni od czasów dynastii Jin (265-420) i jest kontynuowana do dnia dzisiejszego. W konfucjańskiej doktrynie wszechstronności, kaligrafia obok malarstwa, muzyki i gry w go była jedną z Czterech Sztuk, które powinien opanować człowiek wykształcony. Wśród wybitnych kaligrafów byli nawet cesarze. Dzieła kaligraficzne były dawniej bardzo cenionym podarunkiem od osoby o wyższym statusie społecznym. Kaligrafia chińska wykorzystywała graficzne elementy chińskich znaków: kierunek kresek i jego zmianę, ich grubość, wzajemne rozłożenie wewnątrz znaku itp. Indywidualność twórcy przejawiała się w sposobie ich stawiania, celowym lub nieumyślnym odstępstwie od reguł pisania kresek, ich dynamiczności, sposobie łączenia i ogólnej kompozycji napisu. Każde dzieło kaligraficzne podpisane jest dwoma pieczątkami: imienną autora oraz organizacji lub grupy artystycznej do której należy. A takie pieczątki były ekspozytami na sąsiedniej wystawie.
Pieczątki od zawsze były używane jako forma podpisu i temu celowi służą do dziś. Początkowo używane wyłącznie przez cesarzy, potem przez inne osoby z wyższych sfer, obecnie służą każdemu. Chińskie pieczątki są oficjalnym dowodem tożsamości, podobnie jak w kulturze Zachodu podpis odręczny. Są trudne do podrobienia i wykorzystuje się je do różnych operacji takich jak otwieranie kont bankowych, wystawianie faktur czy płacenie podatków. Z tego powodu są pilnie strzeżone przez ich właścicieli. Oprócz imiennych są też pieczątki urzędowe lub firmowe - ich wykonanie zleca się specjalistycznym firmom i rejestruje w Biurze Bezpieczeństwa Publicznego. Chińskie pieczęcie są wykonywane najczęściej z kamienia, drewna, bambusa, plastiku lub kości słoniowej, a same rękojeści są często rzeźbione, stanowiąc sztukę samą w sobie. Stempluje się czerwonym tuszem (w formie pasty), przy czym znaki mogą być białe (yin) lub czerwone (yang). Pierwszego dnia w Pekinie my też zamówiliśmy sobie takie imienne pieczątki - po powrocie Madzia swoją ostęplowała większość książek. Na kolejnym, najniższym piętrze wystawy już były mało egzotyczne - rzeźba i malarstwo, więc przejrzeliśmy je dość pobieżnie zwłaszcza, że czas nam się kończył. No może jedynie wazy chińskie na ciut dłużej nas zatrzymały - ale tylko „ciut” bo wazy znamy z Grecji. Generalnie każdy pewnie znajdzie w muzeum coś ciekawego, ale osobiście polecam zwiedzanie tak jak my - od góry.
Centrum Planowania Miasta
Leżący u ujścia rzeki Jangcy Szanghaj to najludniejsze miasto Chin - pod koniec 2017 r. liczba mieszkańców przekraczała 24 miliony - tyle podawano nam podczas wycieczki. Pod koniec 2022 r.: było to już 28 milionów! To o pięć milionów więcej niż liczy cała prowincja Pekin, łącznie z ok. 2 mln w części wiejskiej. A Szanghaj zajmuje 2,5 raza mniejszą powierzchnię (6.341km2 vs 16.406km2)! Tempo przyrostu liczby mieszkańców - ok. 0,8 mln rocznie - jest doprawdy imponujące, znacznie wyższe niż w Beijingu - tam od naszego pobytu liczba mieszkańców wzrosła o niecały milion. W odróżnieniu od stolicy ChRL, Szanghaj nie może za bardzo powiększyć swojego obszaru - zajmuje trójkątny cypel otoczony z jednej strony rzeką Jangcy, z drugiej Morzem Wschodniochińskim, a z trzeciej lądem pełnym jezior i kanałów. Pomimo tego, liczba ludności miasta wciąż rośnie - szacuje się, że przy obecnym tempie ok. 2045-2050 roku przekroczy 50 mln.
Taki niesamowity rozwój wynika z faktu, że jest to finansowe i ekonomiczne centrum Chin. Drugi pod względem wielkości port handlowy na świecie sprawia, że Szanghaj staje się coraz większym ośrodkiem handlowym, szczególnie dla przedsiębiorców z Zachodu. Od czasu przyłączenia do Chin Hongkongu (1997 r.) oba miasta rywalizują o bycie ekonomiczną stolicą kraju, co dodatkowo stymuluje ich rozwój. W Hongkongu mieści się co prawda więcej banków, ale Szanghaj ma silniejsze wsparcie rządu ChRL, tanią siłę roboczą i większe zaplecze przemysłowe. Szanghajski wzrost gospodarczy często przekracza 11% w skali rocznej. Problemem jest przede wszystkim zapewnienie mieszkań dla kolejnych rzesz przybyszów, oraz podążający za wzrostem liczby ludności i samochodów odpowiedni rozwój infrastruktury komunikacyjnej: dróg i metra. Szerokie arterie miejskie są już na wielu odcinkach dwupoziomowe. Rosnąca liczba aut stanowi też wyzwanie dla parkingów przy blokach. Jest mało miejsc wokół nich, głównie w podziemnych kondygnacjach, ale dla 30-piętrowego wieżowca to zbyt mało. Buduje się już obecnie bloki, w których miejsce parkingowe jest na każdym piętrze obok mieszkania, a samochód dociera tam specjalną windą. Metro w Szanghaju, którego budowę rozpoczęto w 1993 roku, ma obecnie (2020 r.) 17 linii o łącznej długości 704km - co czyni je najdłuższym na świecie (do 2024r. planowane jest połączenie z metrem Suzhou). Wielka liczba stacji (415) sprawia, że z dowolnego punktu miasta można pieszo dotrzeć do stacji w maksymalnie 20 min. Liczba linii autobusowych już dawno przekroczyła 1000. A baza mieszkaniowa i transportowa, to nie wszystkie z wyzwań, które stoją przed władzami miasta. Tak ogromna aglomeracja ma olbrzymie zapotrzebowanie na energię elektryczną i wodę. Odprowadzenie ścieków komunalnych (do morza przez rzekę Huangpu) też jest sporym wyzwaniem, pomimo że 95% z nich nie jest oczyszczana. Komunikacja z resztą kraju też wymaga ciągłego rozwoju - dwa porty lotnicze, 4 linie kolejowe i obecna sieć autostrad bez rozbudowy nie wytrzymałyby gwałtownego wzrostu liczby mieszkańców.
Tak intensywny rozwój miasta wymaga precyzyjnej koordynacji. Efekty takich działań można zobaczyć w Centrum Planowania Miasta (Urban Planning Exhibition Centre). Nowoczesny budynek przy Placu Ludowym, na przeciwko gmachu władz miasta, na kilku kondygnacjach udostępnia wystawy obrazujące historię miasta, jego rozwój i plany na przyszłość. Interesująca jest zarówno treść, jak i forma: piękne stare zdjęcia (w zestawieniu ze współczesnymi tych samych miejsc), interaktywne mapy, trójwymiarowe kino i symulatory. Jednak największe wrażenie robi z pewnością, zajmująca całe 4 piętro, makieta miasta (planowany stan na 2020r.). To największa tego typu makieta na świecie, zbudowana w skali 1:100. Aby ją obejść potrzeba kilku minut. Okresowo podświetlana, więc możemy zobaczyć jak miasto wygląda za dnia i w nocy. To niesamowite przeżycie zobaczyć coś takiego, zwłaszcza dla osób, które interesują się urbanistyką. Opuszczając centrum zakończyliśmy zwiedzanie wszystkich obiektów podczas całej naszej wycieczki. Pozostał nam już tylko spacer dwoma najsłynniejszymi deptakami Szanghaju: bulwarem Bund [band] i ulicą Nankijska (Nanjing Dong).
Bund
Przejeżdżamy na położony na zachodnim brzegu rzeki Huangpu - Bund. Cała promenada ma prawie 1,5 km długości - my przespacerujemy się jej centralnym odcinkiem, o długości około pół kilometra. Wzdłuż szerokiej, ruchliwej choć niezatłoczonej ulicy (większość ruchu samochodów przeniesiono do tunelu po ulicą), po jej zachodniej stronie, stoją monumentalne budynki, które widzieliśmy poprzedniego wieczora z pokładu statku. Wszystkie wybudowano na przełomie XIX i XX w., w stylu klasycystycznym, albo barokowym czy art deco. Jest ich tu około 50, w większości stanowią siedziby banków i instytucji finansowych oraz hoteli. Zapewne jednych z najdroższych w Szanghaju, bo z niesamowitą panoramą leżącej po drugiej stronie rzeki dzielnicy Pudong, z najwyższymi budynkami miasta. Od samego powstania było to główne centrum finansowe - nie tylko Chin, ale całej Azji Wschodniej. Kilkadziesiąt lat później, kiedy powstała Chińska Republika Ludowa, budynki zajęto na potrzeby instytucji rządowych i do pierwotnej funkcji powróciły dopiero na przełomie lat '70 i '80 XX wieku, po rozpoczęciu reform wolnorynkowych. W jedną stronę szliśmy chodnikiem wzdłuż ulicy, skąd mogliśmy podziwiać gmachy znajdujące się po jej drugiej stronie. Co ciekawe, podobnie jak kamienice na rynkach staromiejskich w Europie, przy ulicy mieścił się przeważnie wąski front budynku, prostopadle ustawionego do ulicy (zobacz zdjęcie).
Jednak z poziomu chodnika jest kiepski widok na Pudong - o wiele ciekawszy jest spacer właściwym deptakiem - grzbietem wału przeciwpowodziowego, zwanego „murem zakochanych”. Zakochanych nie widzieliśmy (może nie ta pora) - przeciskaliśmy się głównie przez tłum chińskich turystów, w większości w starszym wieku, wyglądających na pochodzących z prowincji (fizjonomia, ubrania, braki w uzębieniu itp.) Każdy z nich trzymał w garści (lub na pasku) nieodłączny bidon z ciepłą wodą lub herbatą. Z tej wysokości doskonale widać było zarówno ponad 100-letnie gmachy jak i położone na drugim brzegu Huangpu nowoczene drapacze chmur. Niestety pogoda nie była dla nas zbyt łaskawa - cały Pudong był zamglony, a czubki najwyższych wieżowców - Shanghai Tower (632 m) i Otwieracza do Butelek (492 m), skrywały chmury. Jin Mao Tower prawie nie widać było na tle „otwieracza”. Jedynie położona najbliżej brzegu wieża telewizyjna - Perła Orientu widoczna była w całości. Ale nie ma co narzekać - mogło być gorzej - tak jak poprzedniego wieczora, kiedy chmury skrywały prawie całe wieże. Mieliśmy naprawdę dużo szczęścia, że na szczyt Shanghai Tower wjechaliśmy pierwszego dnia, kiedy pogoda dopiero się psuła - w kolejnych dniach nie miałoby to sensu. (Wielki plus dla naszej pilotki, za dostosowanie programu do prognozy pogody.)
Podobnie jak wieczorem, teraz też rzeką statki płynęły jeden za drugim - ruch na tej wodnej „autostradzie” jest pewnie przez całą dobę. Ostatni nasz posiłek w Chinach (lunch) jedliśmy w małej restauracji przy samym wale przeciwpowodziowym. Niestety nie było to najlepsze pożegnanie z kuchnią chińską, zarówno pod względem ilości jak i smaku potraw.
Widoczny na zdjęciu byk - symbol Giełdy Szanghajskiej został stworzony przez tego samego artystę, który wcześniej zrobił podobny symbol Giełdy Nowojorskiej.
Wschodnia ulica Nankijska (Nanjing Dong)
Od Bund-u odbijają w kierunku zachodnim prostopadłe ulice. Jedną z nich jest ulica Nankijska, zaczynająca się przy hotelu Peace, przebiegająca dalej przy Parku Ludowym (tam gdzie obecnie jest Centrum Planowania Miasta i Magistrat, a dawniej był tor wyścigów konnych), kończąca się dopiero po ponad 5 kilometrach. Po angielsku cała ulica obecnie nazywa się Nanjing Road, choć jeszcze kilkadziesiąt lat temu funkcjonowała pod nazwą Nanking Road (tak jak Pekin zmienił się w Beijing). A jej nazwa pochodzi od miasta Nankin, stolicy sąsiedniej prowincji, a niegdyś całego Cesarstwa Chińskiego. To główna ulica handlowa Szanghaju i całych Chin, jedna z najbardziej znanych i ruchliwych ulic handlowych całego świata. Mieszczą się tu sklepy ponad 600 słynnych światowych marek, liczne salony piękności i restauracje o długiej tradycji. Jej historia sięga połowy XIXw. - w jezyku chińskim nazwano ją wówczas po prostu Główną Drogą, z licznymi (małymi wówczas) sklepami. Na początku XX w. wzdłuż ulicy stanęło 8 dużych domów towarowych i seria sklepów zagranicznych marek (franczyzowe).
Dzisiejsza ulica składa się z dwóch części - wschodniej i zchodniej, przy czym często mówiąc tylko ulica Nankijska, ma się na myśli jej wschodnią część: Nanjing Dong. Duży jej fragment (ok. 1,5 km) wyłączony jest od 2000 r. z ruchu kołowego stanowiąc wielki, szeroki (28 m), ekskluzywny deptak handlowy. Odcinek ten zmienił swój charakter, bo zmieniła się jego klientela - najbogatsi mieszkańcy ustąpili tu miejsca rzeszom turystów z całych Chin. Ale poza tą częścią „turystyczną” ulica nadal jest mekką chińskich nowobogackich.
Mieliśmy tu blisko 2h wolnego czasu - nie wiem po co aż tyle. Fragment ten jest bardzo skomercjalizowany, a ceny dla turystów raczej niezbyt przystępne. Ale może to ukłon w stronę tych, którzy lubią robić takie zakupy za wszelką (nomen omen) cenę aby móc się potem pochwalić pamiątkami z jednej z najdroższych ulic świata. A ulicę opuszczaliśmy w najciekawszym momencie - zaczynało się powoli ściemniać, a po zmierzchu jest tu najciekawiej, za sprawą bajecznie kolorowych pionowych neonów. Znalazłem w Sieci ten sam odcinek ulicy co na moim (lewym) zdjęciu, ale zrobiony po zmroku. Na nas czekał już jednak samolot do Pekinu i dalej - do Polski. Wycieczka W krainie złotego smoka dobiegła końca 🙁