Xi'an wymawiane [szi-jan] albo [si-an] (z wyraźnią przerwą między sylabami) to jedno z najważniejszych historycznie miast Chin. Jedna z czterech wielkich, starożytnych stolic (obok Pekinu, Luoyangu i Nankinu). Powstało ponad 3100 lat temu i było stolicą Cesarstwa Chińskiego od jego powstania w III w. p.n.e. Przez ponad 1000 lat, w okresach panowania 73 władców, z trzynastu dynastii (m.in. potężnych Qin, Han i Tang), to tu decydowano o losach nie tylko Państwa Środka, ale większej części Azji. Choć jest w tym drobna nieścisłość, bo początkowo stolica była w miejscu przesuniętym o 25km na zachód od obecnego centrum Xi'an, tam gdzie obecnie jest inne, małe (1 mln mieszkańców 🙂) miasto - Xianyang. Ale przyjmuje się, że jest to to samo miejsce, w dawnych czasach określane nazwą Chang’an. W Xi’an kończył się (a z perspektywy Chińczyków zaczynał się) Jedwabny Szlak, łączący Chiny z Europą. Miasto było domem cesarzy, poetów, mnichów, żołnierzy, a w jego murach przeplatały się liczne kultury i religie (islam, buddyzm, chrześcijaństwo). Islam, który dotarł tu Jedwabnym Szlakiem, nadał miastu specyficzną atmosferę. Swój największy rozwój miało w czasach dynastii Tang (618-907 r.) i było wówczas najbogatszym miastem świata, a wielkością ustępowało jedynie Rzymowi i Konstantynopolowi. Był to okres rozwoju i stabilizacji, złoty wiek poezji i literatury, publikowano encyklopedie, teksty geograficzne i kompilowano obszerne dzieła historyczne.
Dzisiaj Xi'an to silny ośrodek przemysłowy, gospodarczy i naukowy (m.in. kosmiczny), a także ważne turystycznie miasto Chin. I całkiem spore - mieszka tu 12 milionów (łącznie z Xianyang) ludzi! Znajdują się tutaj dwa duże dworce, lotnisko, a na terenie miasta funkcjonują trzy linie metra (w budowie i planach są kolejne, łącznie ma ich być 15!). Może niewiele osób poza Chinami kojarzy nazwę Xi'an, ale o słynnej Terakotowej Armii słyszał już chyba każdy. A armię tę odkryto właśnie tutaj, na przedmieściach Xi'an. Moim zdaniem to miasto ładniejsze od Pekinu - bardziej zielone, przestronne, a wiele domów, nawet bloków mieszkalnych, ma dachy stylizowane na pagody. Myślę, że nie będzie przesady, jeśli powiem, że to taki chiński Kraków. Zwłaszcza, że znajdziemy tu monumentalne zabytki, na miarę Wawelu (Mury miejskie).
Wielka Pagoda Dzikiej (Dzikich) Gęsi
Prosto z pociągu pojechaliśmy do hotelu Starway Hotel, gdzie mieliśmy nocować. Potem okaże się, że to najlepszy hotel podczas naszej wycieczki, a w dodatku najlepiej zlokalizowany - spacerkiem mogliśmy ponownie dotrzeć do najważniejszych zabytków. Do rozpoczęcia doby hotelowej pozostało wiele godzin, więc złożyliśmy nasze bagaże w holu, pod opieką obsługi i poszliśmy na śniadanie. W wielkiej jadalni byliśmy sami, a wybór potraw w bufecie był bardzo duży. (Następnego dnia jedliśmy już z Chińczykami, ale nadal nie było problemu z wolnymi miejscami.) Zaraz po śniadaniu pojechaliśmy do pierwszej atrakcji tego dnia: Wielkiej Pagody Dzikiej Gęsi (albo : Pagody Wielkiej Dzikiej Gęsi).
Kiedyś, w czasie wielkiego głodu, mnisi z pobliskiego klasztoru (Da Ci'en) modlili się do Nieba o ratunek. Nad klasztorem przelatywał klucz dzikich gęsi i w trakcie tych modłów, jedna tłusta gęś spadła im u stóp. Buddyści nie jedzą mięsa, ale uznali, że to dar Niebios i mogą zrobić wyjątek. Upiekli więc gęś i zjedli ją, ratując się w ten sposób od śmierci głodowej. W podziękowaniu wybudowali przy klasztorze wielką pagodę, nazwaną na cześć tego wydarzenia.
Tyle legenda. A co wiemy na pewno? Pagoda została wzniesiona w 652 roku, w czasach dynastii Tang, na terenie klasztoru, na otoczonym murem obszarze, który był częścią miasta, znanego później pod nazwą Chang’an (to wczesne określenie Xi'an). Z tego co zrozumiałem (a nie znalazłem potwierdzenia) zbudowana jest z ubitej ziemi, otoczonej zewnętrzną, murowaną fasadą. Początkowo składała się z pięciu kondygnacji, ale w 704 r. została przebudowana i dodano do niej kolejne pięć kondygnacji. Podczas rządów dynastii Ming odnowiono jej ceglaną fasadę zewnętrzną. W 1556 roku, podczas trzęsienia ziemi, budowla została poważnie uszkodzona i zniszczeniu uległy trzy kondygnacje. Ostatecznie ostało się siedem (64 m), które zachowały się do obecnego dnia. Podobna pagoda – pochodząca z VIII w. Mała Pagoda Dzikiej Gęsi – w tym samym trzęsieniu ziemi doznała jedynie niewielkich szkód, które nie zostały naprawione do dnia dzisiejszego. Jedną z wielu funkcji pagody było przechowywanie sutr (pism buddyjskich) i figurek Buddy przywiezionych do Chin z Indii przez buddyjskiego tłumacza i podróżnika Xuanzanga. W 627 roku opuścił on Chiny i udał się w podróż do Azji Środkowej celem pogłębienia wiedzy o buddyzmie. Po 15 latach powrócił, przywożąc 520 skrzyń zawierających 657 buddyjskich ksiąg, które następnie wraz z uczniami przetłumaczył z sanskrytu na chiński. Część z tych ksiąg przechowywana była właśnie tutaj. Po wielu stuleciach teksty kanonu buddyjskiego umieszczono w muzeach, a wysoka pagoda stała się symbolem miasta.
Przed świątynią Da Ci'en, na której terenie stoi Pagoda, powitał nas posąg mnicha Xuanzanga. To ważna postać dla kultury Chin. Ze wspomnianej wcześniej wyprawy do Indii sporządził relację: Zapiski z podróży po krajach zachodnich za panowania dynastii Tang, w której zawarł obszerne opisy krajów Azji Środkowej, Afganistanu, Indii, Pakistanu, Nepalu i Cejlonu, omawiając ich historię, geografię oraz zwyczaje mieszkańców. Był też pierwszym podróżnikiem, który przeszedł przez wysokie góry Pamir. Podróże Xuanzanga stały się inspiracją dla XVI-wiecznej powieści Wu Cheng’ena: Podróż na Zachód, uznawanej za jedną z czterech klasycznych powieści chińskiej literatury. Na terenie świątyni w licznych pawilonach mogliśmy zobaczyć wiele różnych posągów Buddy i jego uczniów czy postaci chińskiego zodiaku - wszystkie bogato zdobione i często złocone. Przed posągami Buddy - jako dary dla bóstwa - poukładane były stosiki owoców i kwiaty.
Świątynia to nie tylko obiekt muzealny, ale żywe centrum kultu wyznawców Buddy - nie dziwiły nas religijne rytuały przybyszów (i mnichów): palenie kadzidełek, modlitwy z charakterystycznymi ukłonami. Wszędzie były tabliczki informujące, że to miejsce kultu i fotografowanie jest zabronione, ale mało kto zwracał na to uwagę - religia w tym teoretycznie laickim kraju nie jest tak poważnie traktowana jak u nas. Szkoda, że nie weszliśmy na szczyt Pagody (później dowiedzieliśmy się, że jest taka możliwość) - z wysokości prawi 65 metrów widok na Xi'an był by zapewne niezwykły. Zamiast tego zaliczyliśmy króciutki kurs kaligrafii. I to w miejscu o długiej tradycji tej sztuki - już półtora tysiąca lat temu przepisywano tu na chiński pisma buddyjskie. Nie wszystko musi być zapisane znakami, wiele przedmiotów ma ukryte, ale jednoznacznie znaczenie. Np. kwiat śliwy oznacza kobietę, a pędy bambusa - mężczyznę. W ten sposób dekorowano np. pomieszczenia przeznaczone dla pań czy panów. Takich ukrytych znaczeń jest znacznie więcej. Na koniec kursu, jeden z nauczycieli, narysował na arkuszu papieru nasze imiona. Zapisał je tak jak słyszał, gdy je wymawialiśmy. A że przy ponad 40 tys. znaków te same sylaby zapisuje na wiele różnych sposobów, to różniły się troszkę od wyrytych dla nas w Pekinie na pieczątkach. Ale czytane - brzmią podobno tak samo. I przy okazji taka ciekawostka: wiele znaków chińskiego alfabetu ma takie samo znaczenie w pokrewnych językach: japońskim i koreańskim, ale odmiennie się je tam wymawia. Zresztą nawet w różnych dialektach chińskiego wymowa tego samego znaku bywa inna. Dlatego jeśli Chińczycy z różnych regionów rozmawiając nie mogą zrozumieć danego słowa, to je zapisują. Na przykład znak chiński "中" (Zhong) oznaczający „środek” (lub Chiny), może być używany w japońskim jako "Naka", co też oznacza „środek”.
Starożytne Mury Miejskie
Czytając w programie wycieczki o starożytnych Murach Miejskich Xi'an, wyobrażałem sobie, że pod względem wysokości i szerokości podobne będą do Wielkiego Chińskiego Muru, który widzieliśmy kilka dni wcześniej. Jednak byłem w wielkim błędzie - te mury są OGROMNE. Kiedy wjechaliśmy autokarem na mały parking, utworzony wewnątrz bastionu przy zachodniej bramie, też jeszcze nie dotarło to do nas - w końcu bastion może być dużo większy od murów, bo tam są i koszary, i stajnie. Ale kiedy weszliśmy po wysokich schodach na szczyt muru - oniemieliśmy. Nie spodziewaliśmy się, że mur będzie taki szeroki i tak wysoki. I taki długi! Spoglądaliśmy wzdłuż muru na północ i na południe... trudno było zobaczyć gdzie kończy się ten odcinek. Ale po chwili zrozumieliśmy, że jego krańce wytyczają widoczne daleko, w oddali wieżowce. W kierunku południowym wydawały się być 2x bliżej niż północnym (w rzeczywistości jest to 3x bliżej). Ale nie znaczy to, że idąc na południe szybciej byśmy doszli do kolejnej bramy - mur zakręca i dalej biegnie na zachód - do kolejnej bramy jest ponad 1,5 kilometra. Idąc na północ, do najbliższej bramy i zejścia na dół jest nieco ponad pół kilometra, ale mur biegnie jeszcze dalej. To są dopiero odległości! Wysokie na 12m i szerokie u podstawy na 15-18m, otaczają prostokątny obszar, starożytnego miasta Chang’an, obwodem o długości prawie 14 km. Można je zwiedzać dookoła (oczywiście górą, po koronie), zarówno pieszo, na rowerze jak i zapłacić za przejażdżkę elektrycznym wózkiem.
Mury Miejskie, które dotrwały do naszych czasów, pochodzą z początku panowania dynastii Ming - zaczęto je budować w 1370 r. Stanowią jeden z najstarszych i najlepiej zachowanych przykładów murów obronnych w Chinach. Wyraźnie widzieliśmy różnicę, pomiędzy wewnętrznym, starym miastem, a zewnętrznym - nowym. Wewnątrz, wśród drzew, widać było dachy niskich („na oko” - 4-5 piętrowych) ceglanych budynków. Dalej od muru było też sporo nowocześniejszych i wyższych, ale nadal nie przekraczały 10 pięter. Natomiast po zewnętrznej części muru - dominują typowe dla chińskich miast (i wsi) wysokie, nawet 30-piętrowe bloki mieszkalne i jeszcze od nich wyższe biurowce. Co ciekawe, nawet te wysokie bloki mają tu dachy stylizowane na pagody, z wywiniętymi do góry krańcami. (W Xi'an niemal wszystkie budynki mają mniej lub bardziej tradycyjny charakter.) Rozwój miasta sprawił, że konieczne stało się przebicie murów w kilku miejscach, aby umożliwić ruch kołowy pomiędzy miastem wewnętrznym i zewnętrznym. Dawne, historyczne bramy wyłączono z ruchu, który mija je po bokach, współczesnymi tunelami tak, że taka starożytna brama jest teraz środkiem wielkiego ronda.
Spacerując po murach napotkaliśmy kilka sesji zdjęciowych przyszłych młodych par - panowie w ciemnych, eleganckich garniturach, a panie w długich, czerwonych sukniach. W Chinach to właśnie czerwony jest kolorem weselnym (ogólnie: szczęścia), a biały - żałobnym. I wcale się nie pomyliłem pisząc „przyszłych” - tu inaczej niż u nas, popularne są podróże przedślubne, jak kogoś stać to nawet za granicę, i robienie podczas ich trwania jak największej ilości fotografii. Potem, podczas przyjęcia weselnego, wszyscy goście oglądają te zdjęcia. A skoro już o zwyczajach ślubnych mowa - w Chinach dawniej kojarzenie małżeństw odbywało się najczęściej przez swatki - małżeństwa były często aranżowane, a nie z miłości. Obecnie to się już zmienia i wiele par dobiera się samych, ale swatanie nadal jest bardzo popularne.
Hotel, w którym mieszkaliśmy w Xi'an, był bardzo dogodnie położony - wewnątrz pierścienia Murów Miejskch, zaledwie 10-12 minut drogi pieszo od bramy północnej. Wykorzystaliśmy to po południu, w czasie wolnym, aby zobaczyć mury od dołu - z poziomu ulic. Wysokie, pochylone do wnętrza ceglane mury, których krańce giną w koronach drzew, robią naprawdę niesamowite wrażenie. Chcieliśmy też ponownie wejść na górę, ale opłata okazała się dość wysoka (a i tak za niecałe pół godziny miały być zamknięte) więc zrezygnowaliśmy.
Dzielnica muzułmańska [PLAN MECZETU]
W Xi'an znajdziemy nie tylko spuściznę wspaniałych czasów dynastii Tang (Pagoda) czy Ming (Mury Miejskie). Jest tu także unikalna atmosfera, którą sprowadzili przybysze z krajów arabskich i Persji, od VII w. przybywający do Chin Jedwabnym Szlakiem. Jak pamiętamy, tu właśnie dla Chińczyków zaczynał się Jedwabny Szlak, a dla przybyszów z zachodu - kończył. Kupcy, którzy tu się osiedlali, zarazili mieszkańcow miasta, a potem po trochu całych Chin, nową religią - islamem. W Chinach, od tysiącleci, bardzo mocno zakorzeniony jest kult duchów przodków. Muzułmanie oferując swoją religię, nie wymagali od Chińczyków odrzucenia tradycyjnych wierzeń. Dzięki temu wielu mieszkańców Chin przyjęło nową wiarę. Kiedy później pojawili się chrześcijańscy misjonarze, nie chcieli zaakceptować lokalnych wierzeń i dlatego chrześcijaństwo nie miało w Chinach szans, aby na trwałe się zakorzenić. Islam był więc obok buddyzmu jedyną religią, która skutecznie przekroczyła barierę Wielkiego Muru. Największy rozwój islamu miał miejsce za czasów panowania mongolskiej dynastii Yuan. W tym czasie muzułmanie otrzymali największe przywileje. Potem za Mingów znacznie środowiska muzułmaniskiego spadło, by ponownie odrodzić się w czasach Qing (to też dynastia obca: mandżurska). Podczas rewolucji kulturalnej Mao islam utracił swą silną pozycję. Zniszczono wiele meczetów, zamknięto szkoły koraniczne i zakazano nauki religii wśród muzułmańskich dzieci. Mimo to jest obecnie jedną z najbardziej dynamicznych religii Państwa Środka. W niemal wszystkich chińskich miastach można spotkać muzułmańskie dzielnice, w których centrum znajduje się meczet, a wokół działają restauracje spełniające wymogi halal, czyli rytualnej czystości żywności.
Tak jest też i w Xi'an. Mniej więcej pośrodku prostokąta Murów Miejskich, niedaleko od wielkich i niezwykłych Wież Bębna i Dzwonu (opowiem o nich później) znajduje się Dzielnica Muzułmańska, zmieszkała głównie przez Chińczyków Hui. Dla nas wszyscy Chinczycy są podobni, pewnie jak my dla nich. Wśród zgiełku i tłumów turystów z całych Chin, wyraźnie wyróżniają się tacy trochę inni - czasem z bujną brodą, ale częściej w białym nakryciu głowy. Panie też się wyróżniają, skrywając pod chustami nie tylko głowę, ale czasem całą górną część ciała. Pod tym kamuflarzem ginęły chińskie rysy twarzy. Ciekawie wygląda taka mieszanka chińsko-arabska. Główna ulica dzielnicy, to szeroki, zacieniony drzewami deptak, ze sklepikami i straganami ustawionymi jeden przy drugim, oferującymi głównie przekąski na gorąco, owoce albo przyprawy, a także najróżniejsze pamiątki. Atmosfera trochę jak na bazarach w krajach arabskich. Jednak z tą różnicą, że tu nikt na siłę nie wciska swojego towaru klientowi, gdy ten tylko spojrzy na lady czy półki. Owszem - zachęcają, ale nie tak nachalnie jak Arabowie. Dochodząc do końca ulicy skręciliśmy w wąski, zadaszony zaułek-bazar, który doprowadził nas do Wielkiego Meczetu. W powrotnej drodze trochę się tu potargujemy kupując pamiątki.
Islam w wersji Chińskiej, dostosowany do lokalnych warunków i kultury, różni się znacznie od pierwowzoru (m.in. złagodzonymi zakazami). Nic więc dziwnego, że i meczet przypomina bardziej chińskie świątynie niż te, charakterytyczne dla Azji Mniejszej i Afryki. A tak naprawdę, to wcale nie przypomina tych arabskich. Nie ma minaretu (właściwie jest, ale inny, chiński), zaokrąglonych kopuł i tego, co kojarzy się nam z meczetem. Równie dobrze mogłaby to być świątynia buddyjska czy konfucjańska. Jednak po kilku minutach dało się odczuć, że różnice, aczkolwiek subtelne, istnieją. Nigdzie nie było rażących po oczach złoceń, w żadnym z mijanych pawilonów nie napotkaliśmy pozłacanych i kolorowych posągów. Nikt nie palił kadzideł ani nie modlił się na dziedzińcu. Sala Modlitw znajdowała się w głównym budynku w głębi całego kompleksu, który przypominał park. Budynek ten wyglądał jak typowy chiński pawilon: szerszy niż dłuższy. Jednak inaczej niż w świątyniach buddyjskich, do Sali Modlitw niewierni wejść nie mogą. Mogliśmy tylko zajrzeć obiektywem do wnętrza przez otwarte drzwi, ponad stertą pozostawionych przed progiem butów. Wewnątrz siedzieli po turecku panowie, w białych czapeczkach i modlili się zwróceni w kierunku zachodu - takie nietypowe jest stąd położenie Mekki. Pań było niewiele - właściwie tylko jedna, może kilkunastoosobowa grupa, z dziećmi. Oczywiście one nie miały wstępu do sali modlitw, więc chowały się w cieniu po bokach od wejścia. Wiernych przybywało, po chwili rozłożono dodatkowe dywany przed wejściem i tam siadali nowi przybysze. Raczej niechętnie spoglądali na nas, białych intruzów. I tak mieliśmy szczęście, że dotarliśmy tak daleko - kiedy odbywa się jakieś nabożeństwo, dla obcych nie ma wstępu do całego obszaru parku/świątyni.
Wielki Meczet zbudowano w IX w., za czasów dynastii Tang. Rozbudowywano go i przebudowywano podczas kolejnych dynastii, również po powstaniu Chińskiej Republiki Ludowej. Zajmuje on duży teren – 12,000 m2 (1,2 ha) – który podzielono na cztery ogromne dziedzińce, jeden za drugim. Tworzą one ścieżkę w kierunku Sali Modlitw. Przed wejściem na kolejne dziedzińce postawiono kamienne stele z pięknymi kaligrafiami (niektóre zapisane były po arabsku). To podobno jedyny meczet w Chinach, który mogą zwiedzać „niewierni”. Nie chcieliśmy przeszkadzać tubylcom w religijnych rytuałach, więc dość szybko zaczęliśmy powrót, robiąc po drodze zakupy. Musieliśmy też coś przekąsić, bo obiadu znów nie było tego dnia w programie. Jednak nie zaryzykowaliśmy dziwnie wyglądających egzotycznych przekąsek z owoców morza itp. (może szkoda...) i zdecydowaliśmy się na gorący pokarm roślinny.
Przedstawienie Dynastia Tang
A na kolację poszliśmy do... teatru. Tak :) W Pekinie oglądaliśmy przedstawienie z amfiteatru, widząc jak w tym samym czasie inni widzowie, jedzą sobie przy stolikach. Teraz była kolej na nas. Sam teatr (Sunshine Lido Grand Theater) był znacznie bardziej okazały i elegancki niż ten w stolicy - część z widownią miała wygodne siedzenia na parterze i w lożach, na kilku poziomach. Nam przydzielono stoliki w centrum sali, z dość dobrym widokiem na scenę (trochę z boku). Ale scena później - najpierw kolacja, wyczekiwana szczególnie, po braku tego dnia obiadu. Jedzenie bardzo różniło się od wszystkich innych naszych posiłków w Chinach - była to mini-uczta pierożkowa. Głównym daniem były różne pierożki, na bieżąco podawane do stołu w podgrzewanych pojemnikach. Gotowane w wodzie i na parze (częściej), z różnorodnym nadzieniem - mięsnym, warzywnym oraz pochodzenia morskiego. Ciężko policzyć, ale pierożków było chyba 10 albo 12 różnych rodzajów - wszystkie bardzo smaczne, a niektóre wręcz wybitne. A dodatkowo miały finezyjne kształty - np. te z nadziem z kaczki miały kształt zbliżony do tego ptaka. Wbrew pozorom nie przeszkadzało nam, że nic innego poza pierożkami nie było, nie licząc przystawek: grzybki (podobne do europejskich) i warzywa. Podana na koniec zupa, też wyglądała i smakowała lepiej niż większość innych - spotkanych wcześniej i później. Jeśli ktoś nie przepada za pierożkami, to pewnie tęsknił za ryżem (którego ten jedyny raz nie było) ale dla mnie była to chyba najlepsza kolacja podczas wycieczki. Kiedy na koniec podano smakowite ciasteczka, ledwo je zmieściliśmy. Dodatkowym atutem kolacji były 4-osobowe, kameralne stoliki. Atmosfera była tak fajna, że musieliśmy zamówić dodatkowe piwo 🙂
A przedstawienie? Zupełnie inne niż Opera Pekińska. To takie widowisko taneczno-baletowe, z dopracowaną scenografią (wyświetlaną) i kostiumami. Tytuł Dynastia Tang wskazywał wyraźnie, o jakich czasach była to opowieść (618-907). Był to najświetniejszy okres dawnej kultury chińskiej co starano się pokazać na scenie. Wyświetlane z boku teksty, przed każdą zmianą sceny, informowały (po chińsku i angielsku) co teraz będzie się działo. Tancerze pokazywali nam życie na cesarskim dworze, wyobrażenie buddyjskiego Nieba czy wywodzący się z wojskowej pieśni taniec Po Zhen. Podobno wszystkie te tańce mają korzenie właśnie w epoce Tang. Choć taniec z długimi rękawami ma jeszcze starsze korzenie - sięgające dynastii Han. Całe przedstawienie trwało nieco ponad godzinę, więc w sam raz, żeby się nie zmęczyć. Czy było warto (tym razem dodatkowo) wydać ok. 100zł? I tak i nie 🙂 Mogliśmy co prawda poznać tańce odmienne od tych które znamy. Ale nie było to przedstawienie bardzo wciągające. Gdybym więc miał ponownie do wyboru uczestnictwo w czymś takim, to zdecydowałbym się głównie dla rewelacyjnych pierożków. I gdyby zabrakło mi pieniędzy na jakąś fakultatywną atrakcję, to chyba zrezygnowałbym właśnie z Dynastii Tang. Opera Pekińska była co prawda mniej „strawna”, jak to opera, ale chyba bardziej egzotyczna, unikatowa. Zobacz FILM
Wieże bębna i dzwonu (po zmroku)
Kilkakrotnie tego dnia przejeżdżaliśmy autokarem przez wielkie rondo, na którego środku stoi Wieża Dzwonu. Mignęła nam też sylwetka Wieży Bębna, stojącej kilkaset metrów dalej. A ponieważ wydawało się nam, że nie jest do niej daleko z hotelu, późnym wieczorem (ok. 22:00) wybrałem się tam na spacer. (Przy okazji testując bezpieczeństwo chińskich miast po zmroku). Rzeczywiście nie było to daleko - ok. 25 min. szybkiego spaceru. Zaskoczyło mnie, że na ulicach było nadal dość dużo ludzi, w większości młodzieży. Ale jak ujrzałem dzieci w wieku szkolnym, chodzące samotnie lub w kilkuosobowych grupkach, ze smartfonami w garści, to wiedziałem, że rzeczywiście jest tu bezpiecznie.
Wieża Dzwonu preezentowała się ciekawie, rzęsiście oświetlona, widoczna z daleka, bo stojąca na nie zasłoniętym placu/rondzie. Ruch samochodowy wokół niej też był duży - jak na tę porę - ale co się dziwić, Chińczycy lubią nocne życie - lunch jedzą w pracy, a jak już z niej wrócą, to często idą na miasto, zjeść ze znajomymi obiado-kolację. Oczywiście ci, których na to stać, ale jest takich ludzi coraz więcej. Nie da się niestety obejść ronda dookoła, tak żeby cały czas widzieć Wieżę - przejście dla pieszych wokół ronda jest pod ziemią. Musiałem więc kilkakrotnie schodzić na dół, przechodzić wycinek okręgu i ponownie wychodzić z innej strony. Cztery ulice, czyli 8 zejść pod ziemię, duże odległości między nimi - po zmroku można się pogubić, zwłaszcza, że wieża wygląda bardzo podobnie ze wszystkich czterech stron. Drewniana Wieża Dzwonu jest największym i najlepiej zachowanym tego typu budynkiem w Chinach. Jej wysokość wynosi 36 m, a murowana, kwadratowa podstawa, na której stoi, jest wysoka na 8,6 m. Każdy z boków podstawy liczy 35,5 m długości i posiada duże, 6-metrowe, łukowate bramy. Pierwotnie stała obok Wieży Bębna, jednak po 200 latach została przeniesiona ok. 1 km w kierunku wschodnim (prócz nowej kamiennej podstawy, wszystkie elementy konstrukcji pozostały oryginalne). Słynny dzwon Jingyun z okresu dynastii Tang, „zamilkł” za panowania Mingów, więc zamontowano nowy, lżejszy (5 ton). Po upadku cesarstwa wieża była wykorzystywana jako centrala telefoniczna, kino i planetarium. W 1939 roku, podczas wojny chińsko-japońskiej, budowla została zbombardowana i poważnie zniszczona przez Japończyków. Odbudowano ją w 1940 roku.
Trochę na uboczu, wśród drzew i zaparkowanych samochodów stoi nieco mniej okazała Wieża Bębna. A może tak mi się wydawało, przez mniejszą przestrzeń dookoła? Ta również była ładnie oświetlona. Pomiędzy nimi, na skwerku pełno było spacerujących, młodych ludzi. A tuż przy rondzie, w zagłębieniu ze stopniami w kształcie amfiteatru, siedziało wiele par i nieliczne samotne postacie. To chyba dość popularne miejsce na wieczorne spacery, randki. Budynek Wieży Bębna był dwukrotnie odnawiany za rządów dynastii Qing. Obecnie wieża składa się z dwóch kondygnacji, a jej wysokość wynosi 34 m. W 1996 roku zamontowano w wieży nowy bęben, który jest największym w Chinach. Na pierwszym piętrze budowli mieści się sala, w której znajdują się 24 mniejsze bębny. Codziennie odbywa się tam na nich pokaz gry. W środku wieży znajduje się muzeum bębnów - niektóre tam wystawione mają ponad tysiąc lat. Drugie piętro wieży pełni funkcję tarasu widokowego, z którego rozciąga się widok na miasto.
A po co Chińczykom bębny i dzwony? I budynki/wieże dla nich? A po to, do czego my budowaliśmy przez całe wieki wieże zegarowe i zegary na wieżach ratuszowych - do wyznaczania czasu. Bębna używano o zachodzie słońca, aby zasygnalizować koniec dnia, natomiast w dzwon uderzano o świcie. Niekiedy uderzano w bębny w celu zaalarmowania okolicznych mieszkańców o niebezpieczeństwie. Kiedyś taką parę wież (lub wieżyczek) miało wiele miast czy położonych na uboczu klasztorów. Najsłynniejsze miejskie wieże są w Pekinie i właśnie tu, w Xi'an. O ile te w stolicy nie zrobiły na nas wielkiego wrażenia (może byłoby inaczej gdybyśmy mogli je zwiedzić), o tyle te tutaj są naprawdę rewelacyjne. Szkoda, że w programie wycieczki nie mieliśmy zwiedzania muzeum bębnów zwłaszcza w porze pokazu gry. Obie wieże w Xi'an powstały na początku epoki dynastii Ming - w latach '90 XIV w. - na polecenie założyciela dynastii, cesarza Hongwu. Wycieczka do wież udała mi się, ale gdyby było więcej czasu, to chętnie przyszedłbym tu jeszcze raz - za dnia.