Terminem Autonomia Palestyńska potocznie (przynajmniej w j.polskim) określa się tereny Izraela zamieszkane głównie przez Palestyńczyków: Zachodni Brzeg (Jordanu) oraz Strefę Gazy (od miasta Gaza), które mają być obszarami nowego państwa palestyńskiego. Termin ten jednak nie jest terminem geograficznym, więc w rzeczywistości nie określa żadnego obszaru. Określenie Autonomia Palestyńska oznacza bowiem Palestyńskie Władze Narodowe, czyli coś w rodzaju prezydenta, rządu i parlamentu nie istniejącego jeszcze państwa. A obszary Zachodniego Brzegu i Strefy Gazy formalnie nazywane powinny być Terenami Zarządzanymi przez Autonomię Palestyńską. Niemniej taki potoczny skrót jest bardzo powszechny i wygodniejszy w użyciu. I jeszcze jeden fakt - 4.01.2013 Prezydent Autonomii jednostronnym dekretem przekształcił Autonomię Palestyńską w Państwo Palestyny. Jednak Palestyna jako niezależne państwo uznawana jest jedynie przez garstkę krajów, głównie arabskich, oraz przez ONZ. Palestyńczycy twierdzą, że skoro ONZ uznaje ich państwo, to uznaje je 122 państw członkowskich ONZ, co nie jest prawdą. Palestyńczycy wierzą, że stolicą Palestyny będzie kiedyś Wschodnia Jerozolima, dlatego też większość państw na świecie nie uznaje Jerozolimy za stolicę Izraela, aby w przyszłości nie doszło do sytuacji, że jedno miasto jest jednocześnie stolicą dwóch (wrogich) państw.
Naszym przewodnikiem po Autonomii Palestyńskiej był Arab, na imię miał Shaker (wym. Shakir). Jak się okazało studiował on w Polsce i tam się ożenił z Polką, z którą miał dzieci. Niestety nie dostał polskiego obywatelstwa (za czasów prezydenta Kaczyńskiego), więc wyemigrował z żoną i dziećmi do Autonomii Palestyńskiej. I tam sobie teraz dorabia pracując jako przewodnik (po zrobieniu odpowiednich kursów). Ponieważ sam jest Palestyńczykiem, więc bez oporów opowiadał nam o ciężkim życiu Palestyńczyków w Autonomii, podawał przykłady gnębienia ich tam przez Izraelczyków. Oczywiście trzeba wziąć poprawkę na to co mówił, bo na pewno nie był bezstronny jako Palestyńczyk, ale jeśli nawet połowa z tego co mówił jest prawdą, to... ja jestem po stronie Palestyńczyków. Bo rozumiem prawo Izraela do posiadania własnego państwa, ale nie stosowanie takich metod w stosunku do Palestyńczyków.
Zachodni Brzeg obejmuje tereny w centralnej części Izraela, na zachód od rzeki Jordan, otaczające ze wchodu, południa i północy Jerozolimę. W Jerozolimie granica ta obecnie przebiega kilka kilometrów od Starego Miasta, tym samym Wschodnia Jerozolima, do której roszczą sobie pretensje Palestyńczycy, należy do obecnie Izraela, a nie do Autonomii. Ale zaraz po powstaniu państwa Izrael było inaczej - „zielona linia” demarkacyjna rozejmu z 1948r., pozostawiała Wschodnią Jerozolimę (ze Starym Miastem) po stronie palestyńskiej. Dlatego Izraelczycy zbudowali Nową Jerozolimę na zachód od Starego Miasta. Po zwycięskiej wojnie 6-dniowej w 1967r. Izrael rozpoczął okupację Zachodniego Brzegu przejmując jednocześnie kontrolę nad cała Jerozolimą. Po wybuchu palestyńskiego powstania - drugiej Intifady w 2000r. - Izraelczycy podjęli decyzję o budowie bariery bezpieczeństwa, która oddzieliła Wschodnią Jerozolimę od terytorium Autonomii Palestyńskiej. Mur nie biegnie tu wzdłuż „zielonej linii” tylko zagarnia terytoria wcześniej należące do Palestyńczyków (w tym Wschodnią Jerozolimę), a teraz przeznaczone pod budowę osiedli żydowskich. W wielu miejscach mur podzielił podmiejskie dzielnice oraz wioski. Budowa bariery wywołała wiele dyskusji i kontrowersji na całym świecie. Izraelczycy zamierzają bowiem otoczyć murem granicznym, który powstrzymywałby palestyńskie ataki terrorystyczne na Izrael, cały obszar Zachodniego Brzegu. Mur ma mieć docelowo 790km i w ponad 50% jest już ukończony.
Podczas całego naszego pobytu nocowaliśmy w hotelu w Betlejem, mieście leżącym tuż za murem, na Zachodnim Brzegu (9 km od Jerozolimy). Więc praktycznie dwa razy dziennie zmuszeni byliśmy do przekraczania bariery, aby dojechać do Jerozolimy i północnych terenów Izraela (Galilea), za wyjątkiem dwóch dni, kiedy zwiedzaliśmy miejsca na Zachodnim Brzegu, obejmujące historyczne obszary Samarii (w centrum) i Judei (na południu) wraz z Pustynią Judzką. Mur, który przekraczaliśmy przy Betlejem, sprawia bardzo przygnębiające wrażenie. Od strony Izraela podjeżdża się do betonowej konstrukcji wysokiej na 3 piętra i najeżonej drutem kolczastym. Można się poczuć jak u podnóża tamy. Żaden cywil izraelski nie może wejść do środka (widzieliśmy tablice zabraniające tego). Zresztą chyba nikt by się nie odważył, bo szanse przeżycia miałby niewielkie, a powrotu jeszcze mniejsze. Dziś jedynymi Żydami wjeżdżającymi do Betlejem są uzbrojeni po zęby żołnierze w opancerzonych wozach. Granica działa w obie strony - niewielu mieszkańców Betlejem, nawet wyznania chrześcijańskiego, może stamtąd wyjść. Jeśli już, to tylko na jednodniowe przepustki - do pracy, często przy budowie znienawidzonych osiedli żydowskich tuż za murem, na ziemiach, które jeszcze niedawno należały do nich. Osoby bez rodziny pozostawionej w Betlejem, do której mogłyby wrócić, a także „podejrzane” z innych powodów, nie mają szans na takie przepustki. Mur przekraczają też tacy turyści jak my, jednak ich liczba potrafi się mocno zmieniać z miesiąca na miesiąc, w zależności od nasilenia lub osłabienia ataków terrorystycznych z jednej strony i odwetowych akcji wojskowych z drugiej.
Żołnierze sprawdzają dokumenty, przeszukują samochody. My, przejeżdżając autokarem, dwukrotnie musieliśmy okazywać paszporty - w pozostałych przypadkach wystarczyło okazanie przepustki przez kierowcę. Kiedy kończyła się kontrola, na krótką chwilę otwierały się stalowe wrota i nasz autokar przekraczał mur wjeżdżając do Betlejem. Od tej strony wrażenie było jeszcze bardziej przygnębiające, bo niemal do samego muru dochodzą ulice. A wokół miasta leżą obozy dla palestyńskich uchodźców. Mur niczym wąż, podzielony na segmenty wieżami strażniczymi, otacza miasto, które wygląda jak getto. Nawet kolorowe graffiti zdobiące mur od strony palestyńskiej (głównie nawiązujące do powstania), nie są w stanie złagodzić tego nastroju. Dalej od Betlejem i Jerozolimy, gdzie zagrożenie atakami terrorystycznymi jest mniejsze, betonowy mur przechodzi w wysoki płot pod napięciem, ze zwojami drutu kolczastego. Wygląda to lepiej, ale działa tak samo.
Przez cały nasz pobyt w Izraelu mieszaliśmy w Grand Hotelu w Betlejem. I z zewnątrz, i od środka, prezentował się dość skromnie. Ale jedzenia nie brakowało, a w pokojach mieliśmy „farelki” do suszenia przemoczonych ubrań i butów, więc nie było aż tak źle. W pobliżu hotelu wokół były wąziutkie uliczki, w których nasz autorkach z wielkim trudem mieścił się pomiędzy zaparkowanymi wzdłuż chodników samochodami. Czasem wydawało nam się, że przeciska się nie na centymetry a na grubość lakieru. Ale nawet kiedy zakorkował się pomiędzy innymi autami, nie było trąbienia i poganiania. Zamiast tego pojawiali się życzliwych ludzie, którzy pomagali przejechać, pokazywali gdzie kto ma się przemieścić itp. Niedaleko od hotelu znajdował się prowadzony przez oo. franciszkanów sklep z pamiątkami, w którym dominowały przedmioty wykonane z drewna oliwki. Niektóre naprawdę bardzo ładne. Przejeżdżając autokarem przez miasto, przewodnik zwrócił nam uwagę na oznaczenie jednej z ulic: „Jana Pawła II” (po angielsku i arabsku).
Najważniejsze miejsca związane z narodzeniem Pana Jezusa znajdują na centralnym wzgórzu miasta: Pola Pasterzy, Bazylika Narodzenia i Kościół Św. Katarzyny przy placu Żłóbka oraz Grota Mleczna. Jednak to miasto zamieszkałe jest głównie przez muzułmanów (80%), więc kościoły przeplatają się z meczetami i nawet przy placu Żłóbka najwyższą budowlą jest minaret meczetu. Na szczęście chrześcijanie nie są tu agresorami (jak Żydzi) więc współżycie pomiędzy nimi a muzułmanami układa się dość dobrze.
Stojąca przy placu Żłóbka Bazylika Narodzenia [Plan bazyliki] wygląda dość niepozornie, a w każdym razie nie przypomina kościoła - grube ściany o nieprzystępnym wyglądzie i niemal pozbawione ozdób bardziej przypominają fortecę. Prowadzące do środka wąskie i niskie (1,4m) drzwi dodatkowo podkreślają obronny charakter tej budowli. Zresztą wyraźnie widać na murze wokół drzwi, że pierwotna duża brama wejściowa, była kilkakrotnie zmniejszana przez zamurowanie (aby ograniczyć grabieże), aż uzyskano to, co trafnie nazywa się „Drzwiami Pokory”. Na zdjęciu po prawej, przedstawiającym drzwi od środka, widać pamiętającą czasy krzyżowców drewnianą przegrodę drzwi pierwotnej wielkości (przed zamurowaniem). Pierwotna bazylika, wzniesiona przez Świętą Helenę, była kilkakrotnie przebudowywana. Obecny kształt pochodzi z VI w., ale w czasie wypraw krzyżowych dokonano wielu przeróbek - m.in. wymieniono stropy i dach, a ściany ozdobiono mozaikami. Był to okres dobrej współpracy królów Jerozolimy - krzyżowców, a więc obrządku łacińskiego, z bizantyjskim dworem cesarskim. Przez wiele lat świątynią zarządzali franciszkanie, jednak ustalony przez Turków „status quo” ewidentnie jest niekorzystny dla kościoła katolickiego. Opiekę nad bazyliką sprawują obecnie mnisi greccy i ormiańscy, a chrześcijanie obrządków zachodnich nie mogą tam nawet odprawiać mszy. Zezwala się nam tylko na nabożeństwo w Wigilię Bożego Narodzenia.
Wewnątrz nie było takich tłumów jak w kościołach w Jerozolimie. Pięcionawowa bazylika z drewnianym dachem wydawała się dość pusta. Cztery rzędy kolumn prowadzą w kierunku ołtarza. Ponad kolumnami, na bocznych ścianach widać było fragmenty odsłoniętych fresków, a otwarte drewniane klapy w posadzce pozwalały spojrzeć na doskonale zachowane mozaiki. Najważniejsze miejsce sanktuarium skryte jest w podziemiach, do których schodzi się przy greckim ikonostasie. Po 14 bardzo wydeptanych wapiennych schodkach schodzi się do Groty Narodzenia. Centralne miejsce zajmuje grecki ołtarz, a pod nim srebrna gwiazda umieszczona w miejscu narodzenia Jezusa. Wokół wiszą zapalone ozdobne lampy oliwne, które też reguluje „status quo” - z 53 lamp 19 należy kościoła rzymskokatolickiego. Gwiazda i główny ołtarz to część zarządzana w całości przez prawosławnych i nawet naszemu papieżowi nie zezwolono na odprawienie mszy przy tym ołtarzu. Ale kilka metrów na prawo od głównego ołtarza, w miejscu gdzie miał stać Żłóbek, znajduje się franciszkańska kaplica, przy której już papież mógł celebrować mszę.
Kiedy co roku w Wigilię Bożego Narodzenia transmitowana jest uroczysta pasterka z Betlejem, to nie jest ona odprawiana w Bazylice Narodzenia, tylko w przylegającym do niej kościele Św. Katarzyny. W bocznej nawie kościoła znajduje się zejście do podziemi leżących częściowo pod tym kościołem, a częściowo pod Bazyliką Narodzenia. Od tej strony dostępnych jest kilka grot zarządzanych przez franciszkanów - m.in. Grota Św. Józefa - miejsce, gdzie schroniła się Św. Rodzina przed ucieczką do Egiptu, czy Grota Św. Hieronima, przekształcone na kaplice. Grota Św. Józefa, w której my mieliśmy mszę św., ma połączenie, normalnie zamknięte, z Grotą Narodzenia. W Wigilię Bożego Narodzenia, tym podziemnym przejściem, otwartym tylko tego jednego dnia, uroczysta procesja z kościoła Św. Katarzyny przechodzi do Groty Narodzenia. Pomiędzy tymi kościołami istnieje nie tylko przejście podziemne, ale i „normalne” drzwi na poziomie nawy, którymi my przechodziliśmy do Bazyliki Narodzenia.
Tak jak wszystkie obiekty sakralne w Ziemi Świętej, tak i Bazylika Narodzenia objęta jest „status quo” - ustalonym przez sułtana tureckiego w połowie XIXw. Prawie cała bazylika zarządzana jest przez prawosławnych i Ormian, a tylko niewielkie części (i to w określonym czasie) mogą być pod opieką franciszkanów. Jednak w odróżnieniu np. od Bazyliki Grobu, gdzie nie do chodzi do naruszeń „status quo” tu w Betlejem bywa różnie. Nawet najdrobniejsze naruszenie zasad prowadzi do awantur. Do walki na miotły i pięści doszło między prawosławnymi i ormiańskimi duchownymi kilka dni po świętach Bożego Narodzenia w 2011r., gdy jeden z księży podczas dorocznego sprzątania zaczął zamiatać podłogę w części świątyni będącej pod kontrolą innego wyznania. Policja musiała interweniować, żeby rozdzielić kilkudziesięciu bijących się duchownych. Z powodu „status quo” trudno było uzyskać zgodę wszystkich wyznań na dokonanie już naprawdę niezbędnych remontów. Dopiero gdy z inicjatywą remontu wyszedł rząd Autonomii Palestyńskiej, pozostałe wyznania zgodziły na tę propozycję. W latach 2013-2014 remontowany jest 600-letni drewniany dach (przy użyciu 200-letniego drewna sprowadzonego, podobnie jak oryginalne, z Wenecji) oraz okna. Można by się zastanawiać, dlaczego Palestyńczycy uczestniczą w remoncie chrześcijańskiej bazyliki? Przełomowe dla muzułmańskich Palestyńczyków były wydarzenia wokół izraelskiego oblężenia bazyliki, w której przez ponad miesiąc w 2002 r. schronienia szukało kilkudziesięciu palestyńskich bojowników. Franciszkańscy i prawosławni księża z Bazyliki podjęli się mediacji z izraelską armią. Miało to ogromny wpływ na lokalną społeczność muzułmańską. Betlejemscy muzułmanie zaczęli mówić o bazylice „nasz kościół”, „to kościół, w którym schronili się nasi synowie”, „kościół, który nas chroni”. Od tego czasu coraz więcej muzułmanów z roku na rok odwiedza bazylikę, a stosunki muzułmańsko - chrześcijańskie w Betlejem od dawna nie były tak dobre. Bazylika już wtedy stała się ważnym symbolem palestyńskiej walki o niepodległość. Umocniła się w tej roli, gdy UNESCO wpisało ją w 2012r. na listę dziedzictwa kulturowego jako pierwszy palestyński obiekt.
Niedaleko od Bazyliki Narodzenia (ok. 200m) znajduje się Grota Mleczna. Podobno gdy Święta Rodzina rozpoczęła ucieczkę przed Herodem do Egiptu, Maryja w tym miejscu karmiła Jezusa. Gdy w pośpiechu Józef ponaglił Maryję, według palestyńskich podań, kilka kropel mleka karmiącej miało upaść na skałę, zmieniając zabarwienie całej groty na białe. W grocie występuje jasny tuf - skała podobna do pumeksu. Relikwie ze sproszkowanej skały z Groty Mlecznej trafiały do Europy i Bizancjum od VI do początków XXw. Obecnie istnieją próby wskrzeszenia tej praktyki. Podobno gdy ktoś nie może mieć dzieci, to pije napar z tej skały. Przy sanktuarium znajduje się sala, w której wystawione są fotografie dzieci z całego świata uzdrowionych lub narodzonych dzięki spożyciu proszku i gorącej modlitwie do Matki Bożej z Groty Mlecznej. Nad tą skałą zbudowany jest kościół i klasztor franciszkanów. Znajdujący się w nim obraz Matki Bożej Karmiącej jest podobno jedynym na świecie obrazem przedstawiającym karmienie Jezusa.
W pobliżu Betlejem, przy miasteczku Bajt Sahur, znajduje się Pole Pasterzy. Nad grotami, gdzie przebywali pasterze i tam usłyszeli, że narodził się Pan Jezus, został wybudowany kościół. Z zewnątrz nie prezentuje się najlepiej - część jasnych kamieni ścian pokrytych jest ciemnoszarym nalotem. Nad wejściem znajduje się figura anioła, która także na tle dość jasnej ściany wygląda na bardzo ciemną. We wnętrzu jest już przyjemniej. Fundatorami świątyni byli Kanadyjczycy, stąd na ołtarzu widnieje liść klonu i odpowiednia inskrypcja. We wnękach znajdują ładne freski. Jeden przedstawia nowonarodzonego Jezusa w grocie, wśród rodziny, pasterzy i zwierząt (za głównym ołtarzem) - tak jak my to przedstawiamy w przykościelnych żłóbkach, tylko że u nas zamiast groty jest „stajenka”. Drugi ukazuje anioła zwiastującego dobrą nowinę śpiącym wśród owiec pasterzom. A kolejny - cieszących się pasterzy, idących zapewne aby przekazać nowinę światu. Za kościołem znajduje się grota pasterzy, w której szeroki otwór wejściowy zabudowany został ścianą. Mogliśmy wejść środka - wśród surowych, niewyrównanych ścian i sklepienia groty znajduje się obecnie ołtarz - również z niewyrównanego kamienia, a obok drewniany żłóbek, gliniane naczynia, palenisko. Oczywiście to wszystko rekonstrukcja, ale wygląda to dosyć naturalnie.
Jadąc z Betlejem do Hebronu, a dwa dni później do Jerycha i nad Morze Martwe, przejeżdżaliśmy przez Pustynię Judzką. Rozciąga się ona na południe i wschód od Jerozolimy (wschodnią granicę stanowi Morze Martwe). To bardzo pofalowana (pagórkowata) wyżyna, poza osadami i miasteczkami niemal pozbawiona roślinności. I jak to na pustyni - żyją tu Beduini (kilka szczepów). Nazwa „pustynia” jest jednak trochę myląca, bo nie mamy tu do czynienia z wydmami lotnego piasku tylko twardym gruntem. Choć barwa ziemi jest podobna do tej na pustyniach piaszczystych.
Zaledwie 11km na południe od Jerozolimy, na Pustyni Judzkiej, znajduje się strome wzniesienie o płaskim szczycie. Jest to sztuczna góra, usypana przez Heroda Wielkiego (tego samego, który odbudował Świątynię Jerozolimską) po to, by na jej szczycie mogła powstać forteca - Herodion. W latach 24-15 p.n.e Herod zbudował tu silnie ufortyfikowany pałac, z potężnymi basztami. Z zewnątrz widoczne były tylko potężne mury na szczycie wzgórza, ale duża część budowli znajdowała się w wydrążonym wierzchołku góry (tak jakby w kraterze wulkanu). Głęboko pod ziemią ukryte były (zachowane do dzisiaj) olbrzymie cysterny, w których zbierała się deszczówka z całego wzgórza. Dzięki temu, stojąca w środku pustyni warownia miała wystarczające zapasy wody nie tylko do picia, ale i do wykorzystania w łaźniach czy basenach. W zboczach twierdzy archeolodzy odkryli niedawno amfiteatr na ok. 700 widzów, zdobiony malowidłami i freskami. Kiedy jednak Herod zdecydował, że twierdza będzie jego grobowcem, zasypał ten amfiteatr. Cały kompleks został zniszczony podczas drugiego powstania żydowskiego (132-135 r.) i na lata uległ niemal całkowitemu zapomnieniu.
Po potężnych murach Herodionu nie ma dziś już śladu. My także, zarówno z okien autobusu jak i wchodząc na zbocze, widzieliśmy tu tylko górę i mogliśmy sobie jedynie wyobrażać twierdzę. Nie doszliśmy jednak do szczytu i dopiero po powrocie z Izraela dowiedziałam się, że dość dobrze zachowane są mury, pomieszczenia i cysterny skryte we wnętrzu góry. Ciekawie wygląda to na zdjęciach z lotu ptaka. Od kilkudziesięciu lat prowadzone są tu prace wykopaliskowe, zapewne można też część budowli zwiedzać.
Nieco ponad 30 kilometrów na południe od Jerozolimy leży Hebron (arab. Al-Chalil). Jest to czwarte pod względem wielkości miasto w Autonomii Palestyńskiej i jedno z najbogatszych. Najważniejszym miejscem religijnym zarówno dla Żydów jak i muzułmanów, są Groby Patriarchów w meczecie Ibrahima (hebr. Abrahama). Kiedy Pan Bóg nakazał Abrahamowi osiedlić się na tych ziemiach, ten kupił pierwszą działkę z jaskinią Makpela, by pochować w niej swoją żonę - Sarę. W miejscu tym pochowani zostali jeszcze potem Abraham i jego syn Izaak ze swoją żoną Rebeką. Hebrajczycy generalnie nie otaczali jakąś wielką czcią miejsc pochówku przodków, ale w tym przypadku postąpili wyjątkowo. Nawet przebywając w niewoli w Egipcie wspominali miejsce, w którym spoczywali ich wielcy przodkowie. Ze względu na groby patriarchów w Makpeli, król Dawid wybrał Hebron jako swoją pierwszą stolicę. Co ciekawe - nazwa jaskini jak i samo miasto Hebron nie są nigdzie wspominane w Nowym Testamencie.
Herod Wielki zlecił stworzenie budowli ponad tą jaskinią, aby zapewnić ochronę Grobom Patriarchów. Bizantyńczycy w jej wnętrzu wybudowali kościół, zmieniony następnie przez muzułmanów w meczet. Ponieważ jednak były to czasy względnie dobrych stosunków dworu bizantyjskiego z Saladynem, ten pozwolił chrześcijanom na sprawowanie tam nabożeństw i podarował im nawet ambonę. Muzułmanie utworzyli tu groby Abrahama, Sary oraz Izaaka i Rebeki, ale są to grobowce symboliczne, bez faktycznych szczątków. Natomiast do samej groty, gdzie mają być szczątki tych zmarłych, Saladyn zabronił wchodzić, co do dzisiaj jest respektowane. Niemniej dla muzułmanów Groby Patriarchów są po Mekce i Medynie najważniejszym miejscem kultu religijnego. Ale Abraham i Izaak są też niezwykle ważni w religii judaistycznej, dlatego Żydzi przedzielili meczet na pół i w jednej połowie utworzyli synagogę. Grób Abrahama znajduje się na granicy synagogi i meczetu.
Po zamachu (1994r.), w którym żydowski ekstremista zastrzelił w meczecie 29 modlących się muzułmanów oraz ranił kilkuset, przed wejściem na dziedziniec meczetu postawiano bramki z wykrywaczami metalu. Aby wejść do samego meczetu, musieliśmy przejść przez posterunek pilnowany przez uzbrojonych izraelskich żołnierzy. Ponieważ jest to teren Autonomii Palestyńskiej, Żydzi (cywile) rzadko tu bywają, ale gdy zwiedzaliśmy meczet, akurat była tam grupa młodych izraelskich żołnierek, oprowadzana przez przewodnika. Żołnierze butów nie zdejmują, więc aby nie wywołać konfliktu z muzułmanami, rozłożono dla nich specjalne chodniki na dywanach, po których muzułmanie chodzą boso. My zwiedzaliśmy tylko część, w której znajduje się meczet. Po przejściu przez wspomniane bramki, kobiety musiały mieć „przyzwoite” stroje (zakryte głowy i jeśli były w spodniach to też musiały je zakryć). Dostałyśmy więc niebieskie peleryny z kapturami, którymi musiałyśmy się szczelnie okryć. Przy wejściu były szafki z mnóstwem przegródek na buty - muzułmanie tradycyjnie wchodzą tu boso. My również musieliśmy zdjąć i zostawić buty, więc na dalszych zdjęciach jesteśmy na boso. Pierwsza część tego meczetu wyłożona jest pięknymi dywanami. Przewodnik opowiadał nam, że gdyby unieść te dywany, to pod spodem byłby napis... Kowary. To w większości są polskie dywany, z nieistniejącej już słynnej fabryki w Kowarach. Przy grobach Izaaka i Rebeki dywany miały wzór, jakby składały się z małych dywaników, przeznaczonych dla jednego muzułmanina, z zaznaczonym miejscem głowy i reszty ciała. Dzięki temu wierni wiedzą, gdzie i jak klękać, być może zapobiega to bałaganowi podczas nabożeństw. Udało mi się zrobić kilka zdjęć modlącym się muzułmanom.
Niedaleko grobów Izaaka i Rebeki stoi ambona, którą Saladyn podarował chrześcijanom. Kawałek dalej widać było, że muzułmanie poszli z duchem czasu – wisiała tam tablica elektroniczna, na której wyświetlane były dokładne godziny ich modlitw. Oni modlą się pięć razy dziennie, a czas modlitwy codziennie się zmienia, bo jest to zależne od momentu wschodu Słońca. Doszliśmy do grobowca Abrahama. Jeśli pamiętamy, że symboliczny Grób Dawida w Jerozolimie przykryty był granatowym aksamitem, to ten był przykryty podobnym, ale zielonym. Grób Abrahama jest na granicy meczetu i synagogi, lecz w większości po stronie meczetu - Żydzi muszą się zadowolić tylko szczytem tego grobu, ale mogą go chociaż dotknąć.
Hebron jest siedzibą największego uniwersytetu w Autonomii Palestyńskiej - Hebron University. Został on założony w 1971 roku i zapewnia dostęp do edukacji każdemu, bez względu na religię, zamożność lub płeć. Niestety uniwersytet ten nie jest uznawany przez zachodnie uczelnie. W pobliżu mieści się także Politechnika. Licząca zaledwie 500 osób żydowska społeczność w Hebronie, zamieszkuje kompleks mieszkalno-administracyjny Beit Hadassah - będący kiedyś szpitalem w zrujnowanej żydowskiej dzielnicy miasta. Jest ona chroniona przez ponad 2 500 izraelskich żołnierzy i policjantów. Jest tutaj największe nagromadzenie drogowych blokad, posterunków kontrolnych i betonowych zapór w całej Judei. Centrum miasta zostało właściwie sparaliżowane, bowiem ulica przy której mieszkają Żydzi, z obu stron zamknięta jest barierami.
Drugi dzień naszego zwiedzania Zachodniego Brzegu rozpoczęliśmy od Betanii. To niewielkie miasteczko leży u stóp południowo-wschodniego zbocza Góry Oliwnej, czyli po przeciwnej stronie niż Jerozolima. Betania jest nazwą biblijną, obecnie miasto nazywa się al-Azarija (arabskie zniekształcenie średniowiecznej nazwy Lazarium), ale żeby nie dezorientować turystów, powszechna jest właśnie biblijna nazwa. Jest to charakterystyczne miasto na terenie Autonomii Palestyńskiej. Postanowiło bowiem przeznaczać całą pomoc finansową z Ligii Państw Arabskich na budowę zupełnie nowego meczetu. Meczet jest jeszcze w budowie, ale z okien autokaru widać było, że niewiele brakuje do jego ukończenia. Główna bryła budowli z podstawowymi ozdobami i przede wszystkim z dwoma minaretami jest już niemal gotowa. Tylko co z tego, że mieszkańcy mają (lub będą mieć) piękny meczet, skoro z tego powodu nie starcza pieniędzy na utrzymanie policji czy służb oczyszczania miasta. Jest to więc jedyne miasto na trenie Autonomii pozbawione tych służb. Wokół pełno śmieci, których nie ma komu wywozić, ale nowy piękny meczet rośnie jak na drożdżach.
W Betanii mieszkały Marta i Maria goszczące Jezusa oraz Łazarz, przyjaciel Jezusa. Tam znajduje się Grób Łazarza, z którego Pan Jezus wywołał go zmarłego od 4 dni i przywrócił do życia. W czasach Królestwa Jerozolimskiego w Betanii znajdowały się dwa kościoły: św. Łazarza zbudowany nad jego grobem i drugi, w miejscu w którym stał dom Marty i Marii. Po przejęciu tych terenów przez muzułmanów, ruiny kościoła Św. Łazarza zostały w XVIw. przekształcone w meczet. Lecz w roku 1613 ówczesny Kustosz Ziemi Świętej (prowincjał franciszkanów), kupił od muzułmanów prawo wykucia w skale obecnie istniejących schodów, by można było schodzić nimi do Grobu Łazarza i odprawiać tam mszę świętą. Pod koniec XIXw. teren zajmowany przez drugi z kościołów został wykupiony przez Kustodię Ziemi Świętej, jedną z prowincji zakonu franciszkanów. Natomiast nowy kościół Św. Łazarza powstał w połowie ubiegłego wieku, niedaleko meczetu i Grobu Łazarza. Kościół nie posiada okien, oświetlony jest światłem wpadającym przez otwór w kopule. Wnętrze zdobią liczne mozaiki tematycznie związane ze wydarzeniami opisanymi w Ewangelii.
Aby zwiedzić zachowaną kryptę Grobu Łazarza z 1613r. musieliśmy przejść do wspomnianego meczetu. 24 stopniami stromych schodów zeszliśmy do niewielkiego przedsionka, skąd przez ciasne wejście po trzech stopniach schodzi się do komory grobowej, gdzie złożone było ciało Łazarza. Ze względu na wąskie otwory prowadzące do grobowców, ciała Żydów przed pochówkiem ściśle były krępowani płótnami.
Kontynuowaliśmy podróż drogą Jerozolima - Jerycho biegnącą przez Pustynię Judzką. Jak wspomniałam wcześniej, pustynia ta jest wyżyną, tymczasem my zaczęliśmy zjeżdżać powoli w dół, aż dotarliśmy do miejsca, które było oznaczone jako „poziom morza”. Była tam okazja do zrobienia sobie zdjęcia na wielbłądzie - tradycyjnie „photo one dollar”. Aby się przejechać trzeba zapłacić więcej, ale nie było na to czasu. Dalej zaczęliśmy już zjeżdżać poniżej poziomu morza - w depresję. Po niecałej pół godzinie dotarliśmy w pobliże Góry Kuszenia i leżącego u jej stóp Jerycha.
Jerycho to arabskie miasto położone ok. 27 km na wschód od Jerozolimy, 9 km na zachód od rzeki Jordan i ok. 10 km na północny-zachód od północnego krańca Morza Martwego. Jest jednym z najstarszych miast świata i prawdopodobnie najstarszym nieprzerwanie istniejącym siedliskiem ludzkim. A ponieważ leży 270 m poniżej poziomu morza, jest też najniżej położoną miejscowością na świecie. W pobliżu obecnego Jerycha już 10 000 lat temu istniały trzy odrębne siedliska ludzkie. Było to spowodowane najprawdopodobniej dogodną lokalizacją - w pobliżu źródła wody i prowadzącego ze wschodu na zachód szlaku na północ od Morza Martwego. Można by się zastanowić, dlaczego akurat Jerycho przetrwało tyle tysięcy lat i oparło się zniszczeniu. Może dlatego, że była tu oaza pośród pustyni. I dla każdego bezsensowne byłoby niszczenie oazy.
Jednak miasto najbardziej znane jest z czasów biblijnych. Archeolodzy twierdzą, że to starożytne miasto otaczał podwójny mur; wewnętrzny o szerokości około 4 m oraz zewnętrzny o szerokości 2 m, oceniany na około 9 m wysokości. Kiedy Jozue poprowadził Izraelitów do Ziemi Obiecanej, jako pierwsze miasto postanowił zdobyć właśnie Jerycho. A dokonano tego w bardzo niecodzienny sposób. Izraelitom kazano maszerować dookoła miasta codziennie raz przez sześć dni z kapłanami niosącymi arkę Pana na czele. Siódmego dnia okrążyli miasto siedmiokrotnie, a kiedy kapłani zatrąbili w trąby, Izraelici wznieśli potężny okrzyk i mur zawalił się, a Jozue zdobył miasto (stąd też biorą się przysłowiowe „trąby jerychońskie”). W Biblii jest też wspomnienie o proroku Elizeuszu, który modlitwami sprawił, że słone źródło w Jerycho przemieniło się w słodkowodne. Do dziś znajduje się w tym miejscu wyłożona mozaiką niecka, do której wpływa woda z tego źródła.
Również Nowy Testament kilkakrotnie wspomina o Jerychu. Zacheusz był zwierzchnikiem celników, człowiekiem bogatym i znienawidzonym przez mieszkańców miasta. Kiedy Jezus przechodził przez Jerycho, Zacheusz koniecznie chciał go zobaczyć, lecz ponieważ był niskiego wzrostu, wspiął się na drzewo, by ujrzeć Pana. Jednak to Jezus dostrzegł go wcześniej, widząc w tym człowieku gotowość zmiany swego życia i pójścia za Chrystusem. Tekst Ewangelii opisuje, jak Jezus, wbrew krytyce, zatrzymał się w Jerychu w domu tego człowieka, zapewniając zbawienie również jego rodzinie. Przewodnik pokazał nam sykomorę - właśnie to drzewo na które wspiął się Zacheusz. Drzewo to wyglądało na bardzo stare, z pustym pniem, ale jeszcze pokryte było gęstym listowiem. Okazało się też, że sykomora to odmiana figi.
Na północ od Jerycha leży Góra Kuszenia - miejsce, gdzie zgodnie z tradycją biblijną, Pan Jezus w trakcie czterdziestodniowego postu i pobytu na pustyni był kuszony przez szatana. Wznosi się ona na wysokość 350 m n.p.m., czyli 600 m ponad Jerycho. Górę łatwo rozpoznać - jej szczyt jest płaski, a wierzchołek otoczony jest wysokim murem, wewnątrz którego znajdują się ruiny bazyliki bizantyjskiej. Na zboczu góry, trochę poniżej połowy jej wysokości, wybudowano Klasztor Kuszenia. Patrząc z daleka, wygląda on jak wisząca nad przepaścią długa galeria - ma się wręcz wrażenie, że jest do góry przyklejony. Można się tu dostać wspinając się kamienistą ścieżką lub wjeżdżając kolejką linową. Na pomieszczenia monasteru wykorzystano zarówno istniejące już groty, jak i te wykute w skale później. Obecnie należy on do Greckiego Kościoła Ortodoksyjnego.
Z Jerycha zjeżdżaliśmy cały czas w dół. Po kilku minutach minęliśmy oznaczenie 300 m poniżej poziomu morza. W oddali było już widać Morze Martwe, ale aby do niego dotrzeć, musieliśmy zjechać jeszcze 100 m w dół.
Morze Martwe to najniżej położone morze świata - lustro wody jest obecnie 418 m poniżej poziomu mórz i oceanów i wciąż się obniża. Leży w północnej części tektonicznego Rowu Jordanu na granicy Izraela i Jordanii. Długość morza wynosi 76 km, a szerokość waha się od 4,5 do 16 km; głębokość maksymalna to 377 m. A więc naprawdę to nie jest morze... ale wielkie, słone jezioro. Morze Martwe zasilane jest przez rzekę Jordan. Ponieważ jest morzem bezodpływowym, to na skutek parowania bardzo mocno wzrosło (i nadal wzrasta) stężenie soli. Średnie zasolenie wynosi 28% - to 8 razy więcej niż średnie zasolenie mórz i oceanów (3-5%) i ponad 40 razy więcej niż zasolenie Bałtyku (0,7%). Wysokie zasolenie sprawia, że nie ma w nim ryb i roślin, są w stanie przeżyć tu tylko niektóre bakterie - stąd też nazwa: Morze Martwe. Za to z wody pozyskuje się znaczne ilości soli kuchennej i potasowej, no i przede wszystkim jest wielką atrakcją dla turystów.
Wyjeżdżając z Polski spodziewałam się w Izraelu temperatur 15-20oC, więc zabrałam strój kąpielowy - specjalnie do kąpieli w Morzu Martwym. Jednak kiedy rano wyjeżdżaliśmy z hotelu było tylko ok. 10oC. Strój zabrałam, ale nie liczyłam na to, że go włożę. Kiedy schodziliśmy nad brzeg było pochmurno, zimno i w dodatku wiał przenikliwy wiatr. Stwierdziłam więc, że tylko zanurzę nogi i na tym się skończy. Ochlapało mi wtedy dżinsy, które zrobiły się sztywne jak dwa kawałki blachy (nie nadawały się już do noszenia następnego dnia). Ale nagle chmury się rozeszły, wyszło słońce a wiatr ucichł. I zrobiło się tak ciepło, że... wykąpałam się w Morzu Martwym. Zdecydowała się na to mniej więcej połowa uczestników naszej wycieczki. Woda była dość ciepła, więc nie było mi wcale zimno. I rzeczywiście człowiek unosi się bez problemu na powierzchni - sprawdziłam to doświadczalnie :-) Trzeba jednak uważać aby się nie napić albo zachlapać oczu - woda o tym stężeniu soli jest żrąca. Po wyjściu z wody na szczęście można było pod prysznicem spłukać ze skóry warstwy soli. Znajdujące się przy brzegu błoto ma podobno własności lecznicze, ale ze względu na bardzo wysokie zasolenie trzeba bardzo uważać zarówno z czasem kąpieli jak i stosowania tego błotka. Słoneczko nadal świeciło, więc całkiem ładne widoczki znad Morza Martwego udało mi się zrobić. I nie wiem co by było, gdybym posłuchała głosu rozsądku i nie zabrała z hotelu stroju...
Tego dnia mieliśmy jeszcze zwiedzać Masadę - starożytną twierdzę żydowską położoną na szczycie samotnego płaskowyżu na wschodnim skraju Pustyni Judzkiej nad Morzem Martwym. W I w. Żydzi zamknięci w twierdzy Masada stawili opór przeważającym siłom Rzymian. Dziewięciuset sześćdziesięciu jej obrońców, nie chcąc popaść w niewolę, popełniło samobójstwo. Współcześnie izraelscy rekruci słuchają w tym miejscu opowieści o „żydowskich Termopilach” i składają wojskową przysięgę, w której zawarte są słowa: „Masada nigdy nie upadnie po raz drugi”. Obecnie można na szczyt Masady wejść pieszo lub wjechać kolejką. Ale była to wycieczka fakultatywna i oprócz mnie i kilku innych osób nie było na nią chętnych. Może dlatego, że przewodnik opowiadał nam o Masadzie w taki sposób, jakby chciał nas do niej zniechęcić. Zamiast tego zaproponował nam zwiedzenie Yad Vashem.