Ostatnie zmiany: 01.04.2014
Poniższy opis Ziemi Świętej bazuje na wszystkim, co było nam dane zobaczyć i usłyszeć podczas pobytu tam, a także na innych materiałach (przewodniki) opisujących to miejsce. Do opisu Jerozolimy przydatne też były informacje zaczerpnięte z 7-odcinkowego serialu Wojciecha Cejrowskiego, dokumentującego jego pobyt z kamerą w tym mieście. Obejrzenie serialu przed wycieczką oraz po jej zakończeniu, pozwoliło spojrzeć na Jerozolimę z różnych perspektyw. Ponieważ samo miasto zwiedzaliśmy w ciągu trzech dni (choć i tygodnia byłoby mało), to w niektórych miejscach byliśmy czasem kilkakrotnie. Aby uniknąć zamieszania, opis samej Jerozolimy nie jest rozbity na te poszczególne dni, lecz stanowi jedną całość.
W połowie lutego w Jerozolimie powinny panować warunki atmosferyczne podobne do tych, z jakimi mamy do czynienia w Polsce późną wiosną (temp. ok. 15-20oC). Czyli idealne do zwiedzania. Tego roku pogoda była jednak „anomalna” i za wyjątkiem pierwszego dnia, kiedy było ciepło (19oC), przez kolejne dni temperatury oscylowały w okolicach 10oC, wiał silny zimny wiatr, często padało. W poniedziałek, ostatniego dnia zwiedzania, rano było tylko 5oC. Prognozy wieszczyły nawet obniżenie temperatury do zera i opady deszczu ze śniegiem, ale na szczęcie aura zlitowała się nad nami. Zasadniczym zmartwieniem w hotelu wieczorami było suszenie kurtek i butów. Po naszym wyjeździe z Izraela, pogoda znacznie się tam poprawiła.
Organizatorem wycieczki była niewielka rodzinna (ojciec i syn plus kilku pracowników) firma turystyczna ANDA. Generalnie unikamy korzystania z małych biur, bo mają małe możliwości radzenia sobie w sytuacjach kryzysowych. Ale tym razem nie miałam wyjścia, a poważniejszych „kryzysów” na szczęście nie było. Generalnie średnio oceniam jakość usług. Na minus na pewno należy zaliczyć zmianę wylotu z Polski na Czechy, tłumaczoną podwyżką kosztów podróży. Myślę, że po męczącym dojeździe do Pragi i z powrotem, większość uczestników chętnie dopłaciła by trochę aby wylot był z Warszawy. W drodze na lotnisko okazało się też, że nie jestem na liście uczestników, tylko osoba, za którą jechałam. Ale ta zamiana była wykonywana na kilka miesięcy przed wycieczką. Na szczęście po kilku telefonach udało się poprawić dane u przewoźnika i na lotnisku nie było żadnych problemów. Ale obawy o to były do samego końca. Właściciel biura, który jechał z nami jako pilot, sprawiał czasem wrażenie, jakby jednym uchem słuchał naszych uwag a drugim je wypuszczał. Ale na plus należy my przyznać, że bardzo ciekawie opowiadał podczas całej wycieczki. Ogólnie więc nie było tak źle, ale nie wiem, czy zdecydowałabym się na ponowny wyjazd z tym biurem.
Początkowo (przy rezerwacji wycieczki) planowany był wylot z Warszawy. Jednak z powodu wzrostu kosztów przelotów, organizator zdecydował się na wylot z Pragi (Czechy). Podróż do Izraela z kilkugodzinnego dojazdu na lotnisko i 3-godzinnego przelotu przemieniła się w wyprawę trwającą niemal całą dobę: wcześnie rano przejazd busem do Poznania, potem całodzienny przejazd autokarem do Pragi i wylot około północy. Mieliśmy z tym przejazdem do Pragi dużo szczęścia, bo kilka godzin po naszym wylocie nad Czechy dotarły potężne śnieżyce, które przez niemal tydzień mocno utrudniały transport drogowy, zwłaszcza w pobliżu polskiej granicy. Przejście graniczne koło Kudowy sparaliżowały TIRy, które nie mogły pokonać oblodzonych podjazdów.
O świcie wylądowaliśmy na lotnisku Ben Gurion w Tel Awiwie, skąd autokarem pojechaliśmy prosto na zwiedzanie miasta Jerozolimy (ok. 50km).
A oto opis naszej wycieczki:
Zachodni Brzeg (Judea i Samaria)
Ciekawym, aczkolwiek niezbyt przyjemnym przeżyciem podczas podróży powrotnej, była odprawa na lotnisku Ben Guriona. Pierwsze zaskoczenie spotkało nas przy dojeździe do lotniska. W odróżnieniu od portów europejskich, gdzie nie ma większych ograniczeń w dotarciu do terminala zarówno dla osób odlatujących, jak odprowadzających ich, miejsce to było chronione jak obiekt wojskowy. Ogrodzone płotem praktycznie nie do pokonania i pilnowane przez uzbrojonych w długą broń strażników lub żołnierzy. Odlatywaliśmy z Izraela w środku nocy, więc bardzo zdziwił nas tłum ludzi w hali odlotów. Jak się okazało, nie było to spowodowane dużą ilością odlatujących, tylko skomplikowanymi i nieprzyjemnymi procedurami kontroli pasażerów, które powodowały „korki”. Zanim zostaliśmy dopuszczeni do odprawy bagażu (też bardziej szczegółowej niż na większości znanych mi lotnisk), skierowano nas na drugi koniec hali na przesłuchanie. Spośród całej grupy wybrano 3 osoby (w tym mnie), które znały jakiś język obcy. Każda z tych osób dostała funkcjonariusza, który odszedł z nami na bok, gdzie byliśmy wypytywani, niezależnie od siebie. Niektóre pytania były dziwne, np. czy w grupie jest ktoś z mojej rodziny. Inne normalne - jakie miasta zwiedzaliśmy. Pani przesłuchująca mnie zapisywała każdą odpowiedź i po chwili podszedł do mnie inny pan zadając te same pytania i sprawdzał moje odpowiedzi ze swoją kartką. Na wszelki wypadek nie chwaliłam się miastami zwiedzanymi na Zachodnim Brzegu.
Po tym przesłuchaniu szliśmy gęsiego z walizkami obok pani, która miała na kartce dwa pytania w j. polskim: czy przewozimy jakąś broń i czy mamy jakieś prezenty. O ile pytanie pierwsze było oczywiste, to na drugie odpowiadaliśmy zgodnie NIE, bo tak zostaliśmy wcześniej poinstruowani przez naszego przewodnika. Dla nich bowiem „prezent” to coś co dostaliśmy od kogoś, a nie to co kupiliśmy sami, na prezenty dla rodziny w Polsce, bo to są „upominki”. Dopiero po tym wszystkim mogliśmy odprawić bagaż, który był przy nas prześwietlany i co druga - trzecia walizka musiała być otwarta przez kolejnego pracownika, który znów zadawał dziwne pytania: gdzie kupiłam walizkę, czy sama ją pakowałam, czy cały czas miałam ją przy sobie. Ja powiedziałam, że kupiłam ją w Polsce, ale nasz ksiądz powiedział „BydgoSZCZ”, tak akcentując ostanie głoski, że więcej pytań mu już nie zadali. Potem kontrola paszportów już była typowa. Jednak po tym, co przeszliśmy wcześniej, nie dziwiłam się, że tak się korkowała hala odlotów.
Samo lotnisko było olbrzymie i nowoczesne. Bardzo spodobała mi się tablica odlotów, która na zmianę wyświetlała informacje po angielsku i po hebrajsku - „krzaczki” wyglądały bardzo egzotycznie.